Dzisiejszego
dnia musiałem wstać już o piątej rano. Niby zdążyłem się przyzwyczaić, ale
nadal była to zbyt wczesna pora na wstawanie, podczas gdy chodziłem tak późno
spać. Raz, a czasami dwa razy w tygodniu musiało mi wystarczyć cztery, pięć
godzin snu. Czemu akurat tyle razy? Bo wraz z stworzeniem swojej drugiej
tożsamości ograniczyłem życie Justina Biebera do niemalże minimum. Decyzję o
stworzeniu alter ego traktowałem poważnie, nie marzyłem o niczym bardziej jak o
odcięciu się od tego syfu. Dlatego też w trakcie trwania trasy koncertowałem
maksymalnie dwa razy w tygodniu i tylko przez te dni zajmowałem się czymkolwiek
innym związanym z moją karierą muzyczną, w pozostałą część tygodnia od niedawana
stawałem się Dustinem Gray’em. Poza trasą
poświęcałem się temu jeszcze mniej.
Po
co to wszystko? Nie byłem już niczego pewny. Wiedziałem tylko, że nie chcę
opaść na dno i nie móc już wstać. Tak bardzo pragnę znaleźć na to wszystko lek,
moje antidotum. Te długie i bezskuteczne
poszukiwania sprawiają mi ogromny ból. Coraz bardziej utwierdzam się w tym, że
nikt chyba nie będzie potrafił złożyć mojego serca w jeden kawałek. Codziennie,
gdy się budzę spoglądam w lustro i dzień w dzień zadaje sobie te same pytanie:
"Kim tak naprawdę jestem?" Wątpię. Wątpię w istnienie jakiekolwiek
szczęścia, które byłoby przeznaczone dla mnie. Zachowuję się jakbym nie
potrafił już cieszyć się z pełni życia. Boję się przyznać, że tak jest.
Chciałbym
w jakiś sposób pozbyć się tego bólu, smutku, wszelkich negatywnych emocji,
które gnieżdżę w sobie od tylu już miesięcy. Z każdą sekundą, minutą, godziną,
dniem, tygodniem ta warstwa narasta i narasta, a ja boję się spojrzeć głębiej w
siebie, bo obawiam się, że utopię się w tym gównie rozpaczy. Wolę udawać, że
wszytko jest okej. Tak jest lepiej. Tak, zdecydowanie, kłamstwa muszą mi
wystarczyć.
Sięgnąłem plecak i wyszedłem z
mieszkania. Wsiadłem do mojego Jeepa i odjechałem z podjazdu. Dzisiejszego dnia
miałem spędzić w szkole osiem pełnych godzin, w sumie to myśl ta budziła we
mnie szczątkowe poczucie radości. W końcu w jakimś małym procencie przypominała
mi o moim życiu przed początkiem tego wszystkiego. Znów mogłem poczuć się jak
zwyczajny nastolatek.
*
—
O Dustin, jesteś! — Moim oczom ukazała się Kate. Naczelna szkolnej śmietanki
towarzyskiej, mająca większe ego niż powierzchnia tego miasta. Żałosne,
pomyślałem, niechętnie machając jej ręką na przywitanie.
—
Słuchaj, pamiętasz jak wczoraj rozmawialiśmy o samorządzie uczniowskim? —
Pokiwałem głową. — Tak, więc witamy w składzie, chętnie przyjmiemy Cię w nasze
szeregi — posłała mi zmanierowany uśmiech.
—
Okej, dzięki – odpowiedziałem i poszedłem dalej, zostawiając ją samą. Szczerze
mówiąc niewiele obchodził mnie jakiś samorząd, a tym bardziej spoufalanie się
ze szkolną królową próżności.
Ostatnie
dni spędzone w towarzystwie jej i pozostałej części tutejszej elity zupełnie mi
wystarczyły, by dokonać oceny jej osoby. Kate cierpiała na manię wyższości. Nie
grzeszyła pięknością, inteligencją zresztą też nie, mimo to uważała za gorszych
wszystkich ludzi nienależących do jej świty, a w każdej osobie znajdowała dobry
powód do obrobienia mu dupy. Godne pożałowania.
Nagle
rozbrzmiał dzwonek na kolejną lekcję, spojrzałem na swój plan dnia. Rozszerzona
matematyka, sala numer dwanaście. Powolnym krokiem udałem się, więc w jej
kierunku.
Lekcja minęła mi całkiem przyjemnie, nauczyciel okazał się naprawdę dobry. Taki
powrót do normalnego wyglądu lekcji był dla mnie miłym doświadczeniem.
—
Dustin! — Usłyszałem jak ktoś mnie woła. Przewróciłem oczami, gdy zobaczyłem
ponownie Kate. Na szczęście w jej towarzystwie byli jeszcze Camile i Philip.
—
Słuchaj, zamiast na lekcje idziemy dopracować szczegóły wyjazdu wiosennego klas
drugich, a potem ogłosimy dokładny termin wyjazdu, idziesz z nami? — spytała.
—
Okej, w sumie mogę iść, tylko zostawię podręcznik od matmy w szafce —
oznajmiłem po krótkim namyśle. Nigdy nie przepadałem za chemią.
*
Po
tym, gdy ustaliliśmy szczegóły szkolnego wyjazdu z okazji pierwszego dnia
wiosny, dyrektor zwołał spotkanie organizacyjne, abyśmy mogli przekazać trzecim
klasom konkretną datę wycieczki i wszystkie ważne informacje z nią związane.
Przez
cały czas, gdy Philip i dziewczyny przekazywały informacje zebranym w auli,
wzrok miałem skierowany w dół. Nagle spojrzałem nieco wyżej zauważając, że
niedaleko siedzi nieznajoma spotkana w sali muzycznej. Szeptała coś do
koleżanki siedzącej obok niej. Chichotała.
—
Lydia, wiesz co! — usłyszałem jak mówi do niej średniego wzrostu blondynka,
która również się śmiała.
Spoglądałem
na nią przez moment. Przybrała z powrotem poważnego wyrazu, gdy spostrzegła, że
ją obserwuję. Jej wzrok był łagodniejszy niż ostatnio, ale nadal z wyraźną nutą
obojętności. Po chwili przerwałem spojrzenie, odwracając głowę w innym
kierunku.
—
Więc to by było na tyle — moje uszy zarejestrowały głos Philipa. Zorientowałem
się, że skończyli już dzielić się z uczniami informacjami, które mieli im
przekazać w imieniu Samorządu Uczniowskiego.
Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, co w domyśle oczywiście oznaczało tą
dziewczynę, ale już się nie odwracałem. Muszę się kontrolować.
—
Kontrolować siebie? — napomknął mój wewnętrzny głos. – Jesteś śmieszny. Przecież Ty już dawno straciłeś kontrolę nad swoim
życiem, już dawno dołączyłeś do grona zagubionych dzieci XXI wieku. Nie
wiedziałeś? — zripostował.
Nie
zareagowałem na kolejne durne wywody tworzące się w mojej głowie. Myślami
powędrowałem do dzisiejszego wieczoru i koncertu w Los Angeles, niechętnie
rozmyślając nad tym jak będzie wyglądał koncert Justina Biebera.
*
—
Padam z nóg po dzisiejszym dniu — powiedziałam do dziewczyn, siadając na jedno
z drewnianych krzesełek umieszczonych na szkolnym korytarzu.
—
O rany, nie wytrzymam. Na bank zasnę na tych lekcjach, zobaczycie, jeszcze
wspomnicie moje słowa — śmiałam się.
—
I tak nie zdążyłam się nauczyć, bo popołudniu miałam zajęcia w muzycznej, a
potem cały wieczór poświęciłam na dzisiejszy sprawdzian z fizyki — tłumaczyłam
swoje nieprzygotowanie do jakże fascynującej lekcji historii.
—
I tak mam wystarczająco dużo czasu, by popadać w czarną rozpacz, — pomyślałam ironicznie, ale na głos
powiedziałam: Daję radę. W weekend nadrobię jakoś – uśmiechnęłam się.
Zabrzmiał
dzwonek oznajmiający koniec przerwy, niebawem ku mojego zdziwieniu zamiast pana
Castle przy sali pojawiła się pani Clarke.
—
Pan Castle musiał pilnie zwolnić się z pracy, więc ja was zajmę na tej godzinie
– oznajmiła nam nauczycielka. Otworzyła za pomocą klucza drewniane drzwi.
Niechętnie wstałam i weszłam do środka sali. Dwie lekcje języka angielskiego w
ciągu dnia to zdecydowanie za dużo.
—
Przepraszam Państwa na moment, muszę iść Wam skserować materiały na zajęcia – odezwała
się zanim zdążyliśmy wszyscy dobrze usiąść. - Tylko cichutko – dodała wychodząc
z klasy.
Spojrzałyśmy
na siebie z Irmą porozumiewawczo, z naszej kochanej pani Clarke nie można było
się nie śmiać. Kiedy tylko nauczycielka wyszła wszyscy zaczęli głośno
rozmawiać, błąkać się po sali i śmiać. Po niedługiej chwili usłyszałam za sobą
głos pani Clarke.
—
Moja szanowna inteligencjo, co jest? – powiedziała, ogarniając wzrokiem
utworzony w klasie harmider. Rozdała nam kserówki i usiadła za swoim biurkiem.
— Dzisiejszy temat lekcji to: Raskolnikow, jako przykład „człowieka
podziemnego" — zapisała na tablicy.
—
„ Człowiek podziemny" to pojęcie pochodzące z „Notatek z podziemia"
Fiodora Dostojewskiego, jest to forma autocharakterystyki, — zaczęła nam
dyktować notatkę, — „Człowiek
podziemny" to człowiek zły, nienawidzący świata i ludzi, żyjący na granicy
szaleństwa i normalności, bezsensownie mówiący o koszmarnej rzeczywistości. To
człowiek nadwrażliwy, dręczący się własną niemocą i zawiścią. Samoudręczenie
wynika z bezczynności – notowałam i mimo, że „Zbrodnie i Karę"
przeczytałam z przyjemnością czułam, że powoli pogrążam się w śnie. Moje
powieki stawały się coraz cięższe, pisałam coraz wolniej i coraz bardziej
niestarannie. Nagle usłyszałam głos Irmy.
—
Słucham, co mówiłaś? — zapytałam zdezorientowana. Wykrzywiła kąciki ust w
lekkim uśmiechu się na mój nieco zaspany widok.
—
Być może — odpowiedziałam zdawkowo, uśmiechając się. Skończyliśmy chwilowo notować,
na co odetchnęłam z ulgą, bo zaczynała już mnie boleć ręka.
—
Teraz zaczniemy pracę na fragmentach lektury — oznajmiła pani Clarke. — Przeczytam Wam najpierw fragment, od którego
zaczniecie, a potem sami go jeszcze przeczytacie. — Wzięła do rąk kserówkę i
zaczęła czytać, ogromnie wczuwając się w tekst jak to miała w zwyczaju. — „
Czemuż się dręczyłem? Bo się nudziłem. Obrażałem się, cierpiałem, choć w głębi
duszy nie wierzyłem, że cierpię. Tak naprawdę to mogę światu pokazać jedynie
moją jałową duszę... Nadmiar świadomości to choroba." — ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej. Ponownie
uderzyły mnie słowa Irmy, które przed chwilą wypowiedziała, tym razem do mnie
dotarły. Czy tak zachowuje się człowiek, który się czymś męczy? Który przez jakiś
czynnik nie może normalnie funkcjonować? Zastanawiałam się przez dłuższą
chwilę.
—
Przeczytajcie dalszą część fragmentu utworu i stwórzcie konspekt eseju — moje
rozmyślania przerwał głos pani Clarke. Nie wracałam już do nich tylko wzięłam
się do pracy.
Zanim się obejrzałam do końca lekcji została niepełna minuta. Pani Clarke też
się zorientowała ile nam czasu zostało i zabrała głos.
—
Podsumowując drodzy Państwo, Rodion wierzy w swą teorię, ma jednak świadomość,
że zrodziła się ona z bezczynności. Zatraca się w nienawiści do otaczającego go
świata tracąc do tej pory przestrzegane przez niego wartości i wszelkie zasady.
Mam nadzieję, że żadne z was nigdy nie pójdzie drogą Rodiona i nie zabije
własnych zasad, nie zabije własnych siebie — zakończyła dość dramatycznie.
Takie wykłady były zdecydowanie w jej guście, ta kobieta utknęła w
współczesności, choć jej epoką zdecydowanie
nie były nasze czasy. Zabrzmiał dzwonek oznajmujący koniec zajęć.
Kiedy
wyszłam z sali przez moment jeszcze rozbrzmiewały mi w głowie słowa
nauczycielki. Skierowałyśmy się z dziewczynami w kierunku hali gimnastycznej.
Przebierałyśmy się, kiedy nagle do szatni weszła nasza w-fistka.
—
Siatkówka — nauczycielka odpowiedziała krótko. — Lydia, — zwróciła się do mnie
widząc, że jestem już przebrana, - idź proszę z Irmą do kantorka po piłki do
siatkówki i zanieście je na ostatni sektor. Pokiwałam głową.
—
Powiedz mi, czy należenie do szkolnej świty zobowiązuje do chodzenia jak takie
roboty? — zapytałam żartobliwie przyjaciółki, bacznie obserwując ich dziwaczny
chód na korytarzu. Zaśmiała się.
—
O, nie. Minęłyśmy właśnie dwie z nich, a my nie upadłyśmy na kolana i nie
zaczęłyśmy bić im pokłonów, jak ja będę teraz z tym żyć? — powiedziała, udając
dramatyzm.
—
Och, i co one teraz z nami zrobią? — teatralnie przyłożyłam rękę do ust udając
zszokowaną. Głośno wybuchnęłyśmy śmiechem, po czym Irma otworzyła drzwi
kantorka. Zabrałyśmy piłki do siatkówki i skierowałyśmy się w kierunku
ostatniego sektora hali gimnastycznej.
—
Kto? — spytałam nieco zbyt głośno, omiatając wzrokiem wszystkich dookoła. — Aaa, — dodałam po chwili, gdy zauważyłam jak
rozmawia ze swoimi kumplami, — no to
chyba chciałaś powiedzieć „Ktoś Cię mierzy wzrokiem." — Irma zaśmiała się
krótko, kręcąc głową. — Nie moja wina, że nie ma humoru i potrafi okazywać
szacunek tylko tym ważniakom. - Stwierdziłam mówiąc równie głośno jak poprzednio.
— Ups, chyba usłyszał – dodałam ironicznie.
—
Ale jest — trzymałam się swego. Po chwili odważyłam się ponownie spojrzeć w
jego stronę. Ku mojemu zdziwieniu jego wzrok był łagodny, jakby smutny, można
było odnieść wrażenie, że obecny jest tu tylko ciałem, a duszą odległy o lata
świetlne. Świadomie spojrzał na chwilę, zawieszając na mnie swój wzrok i przyglądając
się mojej postawie. Z jego oczu wylewał się jakiś rodzaj zmartwienia,
przygnębienia — i kto tu ma dwie twarze, co? — powiedziałam pod nosem.
*
— No jak tak dalej pójdzie zamiast na wiosenny
wyjazd śmiało będziemy mogli pojechać co najwyżej wycieczkę objazdową —
stwierdziła Nathalie patrząc za okno. Po jej słowach odwróciłam się w stronę
okna, by popatrzeć na tegoroczną anomalię pogodową.
— Piękna jesień tej wiosny, kto
by pomyślał — skomentowałam na głos wywołując tym samym ciche śmiechy u
dziewczyn.
— No droga młodzieży, to kiedy
używamy Le passé composé? — wsłuchałam się przez moment w głos naszego
nauczyciela francuskiego.
— Prze Pana, źle się czuję, i
tak nic z tego nie rozumiem — oświadczyła Maggie z nieco mizerną miną,
podtrzymując głowę na lewej ręce.
— To chluśnij se nalewkę,
Maggie – poradził z typowym dla niego humorem. Spojrzałyśmy na siebie z Irmą
porozumiewawczo przewracając oczami.
— Ja Panu powiem, że whisky
jest o wiele lepsze – do rozmowy włączyła się Agnes, która zwykła klepać trzy
po trzy. Jej rezolutne wypowiedzi zawsze wywoływały śmiech całej klasy.
Jeszcze kilka osób włączyło się
do jakże zaciętej dyskusji o trunkach, a ja w tym samym czasie ponownie
spojrzałam się na widok za oknem. Padało, intensywnie padało. Zbyt intensywnie
jak na marzec.
Rozmyślałabym jeszcze tak
chwilę, ale zauważyłam, że z drzwi wejściowych z nowego segmentu wychodzi ten
nowy, więc przyjrzałam się uważnie gdzie zmierza. Pokierował się na szkolny
parking, wyjął kluczyki z kieszeni spodni i jednym ruchem otworzył samochód, po
czym wsiadł do środka odjeżdżając w dość szybkim tempie. Odwróciłam się przodem
do klasy i spojrzałam na zegar, dochodziła dopiero dwunasta. Czemu musiał wyjść
ze szkoły w środku lekcji, o tej godzinie? Zresztą, nieważne. Co mnie to obchodzi,
obruszyłam się.
*
Zwolniłem
się w połowie geografii i skierowałem się na szkolny parking. Wyjąłem kluczyki
z kieszeni spodni i kliknąłem na przycisk otwarcia na pilocie. Wsiadłem do
środka i wycofałem auto z parkingu, po czym wrzuciłem gaz i odjechałem nabierając
prędkości. Zastąpiłem zwykle okulary tymi przeciwsłonecznymi i włączyłem głośno
radio, by zagłuszyć moje splątane myśli. Skierowałem się w kierunku drogi
szybkiego ruchu i ruszyłem w kierunku lotniska Nowy Orlean-Louis Armstrong,
które było odległe o dziewiętnaście kilometrów od Nowego Orleanu. Kiedy już
dotarłem na miejsce zaparkowałem auto, założyłem bluzę z kapturem, poprawiłem
włosy i zadzwoniłem po Ryana, który miał zjawić się z kumplem, mającym zająć
się moim samochodem. Po rozmowie założyłem kaptur, zakluczyłem wóz i
wypatrywałem Ryana, zjawili się po chwili. Oddałem jego znajomemu kluczyki,
powiedziałem najważniejsze rzeczy i ruszyliśmy do miejsca odpraw, gdzie miał na
nas czekać James, mój menager.
— Nic mu nie mówiłeś, prawda? —
upewniłem się, że jego znajomy był przekonany, iż ma zająć się samochodem nie
jakiego Dustina Greya, a nie Justina Biebera.
— Coś Ty — chłopak zaśmiał się.
Dotarliśmy na płytę główną
lotniska, tam gdzie miał na nas czekać James. Kiedy tylko go zauważyłem,
pomachałem do niego ręką, na co ten spojrzał zdezorientowany, a gdy podszedł
bliżej zaczął się głośno śmiać.
— Nie mów, że mnie nie
poznałeś? — rozśmieszył mnie.
— No, no. Cóż za błękitnooki
blondyn — zmierzył mnie wzrokiem. — Pomysłowy jesteś — nadal się śmiał. Wykrzywiłem
usta w półuśmiechu. Zamieniliśmy parę zdań, po czym ruszyliśmy w kierunku
miejsca, gdzie miała odbyć się odprawa.
Mimo, że lot nie należał do
krótkich, minął mi dość szybko. Z Nowego Orleanu do Los Angeles było 1 892 mil,
co daje dwadzieścia siedem godzin jazdy autostradą, samolotem tą trasę
przebywało się znacznie szybciej. Na lotnisku w Los Angeles czekała reszta
mojego teamu, wsiedliśmy do Mercedesa z zaciemnionymi szybami, gdzie czekali
już moi ochroniarze. Zająłem tylne siedzenie i powoli zdjąłem soczewki, perukę
oraz resztę mojej "charakteryzacji", chowając je do specjalnie
przeznaczonej do tego torby, po czym przebrałem się.
Do gmachu studia nagraniowego
dotarliśmy w niecałe czterdzieści minut. Zakładając, że jak zwykle korki były
ogromne było to całkiem krótko. W między czasie jeszcze tweetnąłem z mojego
oficjalnego konta o tym, że czeka mnie dziś praca w studiu. Jednym bezsensownym
tweetem wywołałem falę spamu. Moich interakcji z sekundy na sekundę było coraz
więcej. Kliknąłem w zakładkę „powiadomienia" i na niektóre z tweetów
odpisałem, a niektóre retweetnąłem. Spostrzegając, że dotarliśmy już pod samo
studio wylogowałem się z Twittera, poprawiłem włosy i założyłem okulary
przeciwsłoneczne. Przez zaciemnione szyby zauważyłem tłum fanów. Gdzieś w głębi
mnie coś się poruszyło. Zawsze, gdziekolwiek i kiedykolwiek, ich obecność
poruszała we mnie jakąś wewnętrzną strunę. Przed oczami stawały mi obrazy z
2008 roku, kiedy to wszystko się zaczynało. To nieprawda, że ich ignoruję. Jak
mógłbym ignorować kogoś, kto daje mi siłę do jakiejkolwiek egzystencji? Nigdy
bym nie ignorował ludzi, którym tyle zawdzięczam. Bo kim bym przecież był bez
nich?
Bycie popularnym to nie same
przyjemności. Kiedy wchodzisz do tego zachłannego i brutalnego świata show - biznesu
twoje życie zmienia się nie do poznania. Nagle jesteś pozbawiony jakiejkolwiek
prywatności, całkowicie i to bezpowrotnie. Paparazzi potrafią ganiać za tobą
cały dzień, a kiedy jesteś już na skraju wytrzymania i z całej tej złości
przeklniesz na drugi dzień znajdujesz o sobie artykuł w milionach gazetach i
portalach plotkarskich o tym, że jesteś chamskim, rozpieszczonym i wulgarnym
gwiazdorem.
Ciężko byłoby nawet w
najlepszym reportażu obiektywnie ukazać drugie dno popularności. Osiąganie
sukcesu, spełnianie swoich marzeń to nic innego jak długa wspinaczka i niestety
dzieje się tak, że podczas jej trwania wiele osób traci to, co można nazwać
pozytywnymi wartościami. Część ludzi
myśli, że to jest to, co im ciąży, dopiero, kiedy zatracają się w ciemnych stronach
sławy, dostrzegają, że to były rzeczy, które najbardziej są im potrzebne. Tyle,
że czasem zwyczajnie jest już za późno, by móc naprawić swoje błędy. Nie
chciałbym się dowiedzieć, że i dla mnie minął już czas na odkupienie.
No
więc, jak widzicie nareszcie pojawił się trzeci rozdział.
Tak
jak obiecałam, praktycznie połowę dłuższy niż poprzedni. :)
Na
razie rozkręcam fabułę, a więc wybaczcie mi tą lekką zamułę, no ale przecież od
razu nie wprowadzę ich dialogów. Musicie trochę poczekać.
Wybaczcie,
że dodaje go w tak dalekim odstępie od daty dodania drugiego rozdziału, ale w
minionych dniach cały mój wolny czas zabierała mi nauka. Zarówno do normalnej
szkoły, jak i do muzycznej.
Dziękuję
wam za każde miłe słowo o tym opowiadaniu i o polecaniu je innych osobom.
♥
Klaudia x
Klaudia x