poniedziałek, 10 sierpnia 2015

9. Wyjałowiona dusza.

Wdech, wydech. W myślach odliczam do dziesięciu. Na przemian tracę i nabieram sił. Moje życie jest jak parabola, nieustannie malejąca, rosnąca, malejąca, rosnąca, zero constansu. Posiałem gdzieś wszystkie mapy, dzięki którym mógłbym znaleźć choć na moment równowagę. Patrzę przed siebie i dostrzegam, że stoję nad przepaścią, silny wiatr kołysze pozostałości z istniejącego tu niegdyś mostu. Nie mam jak dostać się na drugą stronę, nie mogę, więc podnieść się i iść dalej, bo nie mam zwyczajnie gdzie. Dlatego też nie mogę pozbyć się patrzenia wstecz, wspomnienia uderzają ostro jak drzazgi w niezliczonej ilości zawsze, kiedy choć na moment odwrócę głowę do tyłu. To alegoria mojej psychiki. Porwana, zniszczona, zniedołężniała, zdemolowana. Mogę wymieniać tak długo...
Nie sztuką jest zamknąć się w czterech ścianach i odciąć się od reszty świata. Prawdziwym wyzwaniem jest przyznać się, że popełniło się kilka naprawdę sporych błędów, pobłądziło, zagubiło samych siebie w tej plątaninie natłoku słów i skrajnych emocji, dlatego też kolejnym wyzwaniem, jakie codziennie podejmuje to walka z tym, co złe wybory poczyniły w moim życiu i możliwie najskuteczniejsze cofnięcie powstałych szkód we mnie i w otaczającym mnie świecie czy ludziach. Jednak na marne moje starania, jeśli nareszcie nie odnajdę siebie i nie uda mi się zaprowadzić porządku w moim życiu. Może kiedyś wreszcie znajdę sposób jak odbudować most na drugą stronę i skończę wiecznie tkwić w tym toksycznym martwym punkcie. I choć momentami wierzę w powodzenie tego planu naiwnie jak małe dziecko, to nadal zbyt wiele we mnie chwil zwątpienia.
Żyję ze świadomością, że gdzieś tam jest lepszy świat, w którym magicznie znikają wszelkie troski i kłopoty. Może to tylko złudzenie, a może jednak jest jakiś sens w to wierzyć? Czuję się niemal jak w klatce, wytężam moją wiarę tak silnie jak tylko to jest możliwe, ale efektów nie widać. Dlaczego?
Otaczają mnie ludzie, ale cały czas brak mi jakiejś bardzo ważnej cząstki, co by uskrzydliła najbardziej na świecie. Czemu mam wrażenie, że w tamtym świecie łatwiej o osiągnięcie moich pragnień? Żyję w swojej krainie, mieszczącej się na skraju dwóch światów. Codziennie niby pod przymusem spowodowanym moimi obowiązkami wybieram drogę tego świata, w której już dawno zapomniano co to podstawowe jednostki szczęścia. Szczery śmiech, promienie słońca budzące rano, uścisk ręki z ukochaną osobą… Tu zastępuje je niewyczerpany limit samotnych chwil, obserwowanie szczęścia innych osób zza szklanej witryny i jednocześnie klatki, bo nie sposób ją zbić, niezliczone doby, które z braku słońca zamieniają się w jedną, nigdy niekończącą się noc. A nawet, kiedy zdarzy się już tak, że pojawi się na moment, to i tak dookoła wszystko wydaje się być tak szare, że człowiek znowu zastyga w miejscu, patrząc oczami pełnymi niemocy na huśtane przez wiatr pozostałości niegdyś istniejącego mostu, zupełnie jakby w twoim przeznaczeniu nie dało wykrzesać się ani jednej szansy na chociażby jeden krok do przodu. Ale i tak najgorsze z tego wszystkiego jest przeszywające uczucie pustki. Zupełnie jakby ktoś rozpruł Twoje ciało, potem dostał się do duszy i wypatroszył ją do cna, nie pozostawiając w niej nic, oprócz głuchej pustki. Skazanie na tkwienie bez wnętrza. I cóż, tu akurat idealnie się uzupełniam z tym światem, bo powiedzieć, że jest pozbawiony wnętrza to określenie w punkt. Ale może się mylę i to wszystko jest jedną wielką iluzją? Może sęk w tym, że to po prostu ja jestem taki wyjałowiony?
Jak ledwo funkcjonujący organizm po ciężkiej chorobie. Dochodzę do siebie, ale trwa to tak niesamowicie długo, leczenie jest niemalże niezauważalne. Zupełnie jakby ktoś wciąż ponawiał ten proces, przez co mam wręcz wrażenie, że będzie to dłużyć się w nieskończoność, a tego niestety już nie będę w stanie znieść, bo ileż można.
Nagle jak przez mgłę spoglądam na zegar na ścianie i wtem przerywam swoje rozmyślania, zauważając, że dochodzi dziewiąta. Pośpiesznie wychodzę z mieszkania i wsiadam do auta. Podjeżdżam na parking i za pomocą pochodnej uśmiechu staram się z całych sił ukryć moją wyjałowioną duszę.
*
 Dzisiejszego poranka brutalnie z krainy snów wyrwał mnie irytujący odgłos budzika. Nie otwierając oczu, próbowałam wymacać telefon, znajdujący się na szafce nocnej i po omacku wyłączyłam drzemkę. Po dziesięciu minutach odgłos rozbrzmiał ponownie, a ja już tym razem znalazłam w sobie wystarczająco dużo siły, aby zwlec się z łóżka. Podeszłam do szafy, sięgnęłam jakieś ubrania i wykonałam szereg innych porannych czynności. Poniedziałkowy nastrój wiszący w powietrzu wydawał się być nawet przyjemny, podobnie jak weekend, który minął mi spokojnie i nawet dosyć miło. W sobotę przyjechała siostra mamy i trochę u nas posiedziała, a potem zaproponowała, że zabierze na jakiś czas Mary i George'a do siebie, żebym miała też czas dla siebie samej, a nie ciągle opiekowała się rodzeństwem. Lubiłam spędzać z nimi czas, więc próbowałam powiedzieć jej, że sama daję sobie radę, tym bardziej, że Mary jest już prawie dorosła, jednak ta nalegała. Co za paradoks, siostra naszej rodzicielki bardziej przejmowała się naszym losem, aniżeli ona sama. Jakby to powiedzieć, nihil nobil. W niedzielę zatem zostałam sama w domu, bo mama gdzieś znowu pojechała, więc miałam czas przemyśleć sobie wszystko i zaczęłam dochodzić do wniosku, że skoro mam takie wątpliwości, to czy sens jest w ogóle nad czymś się zastanawiać? Przecież bez pewnych emocji każda relacja z góry skazana jest na porażkę. A ja nie jestem na tyle zdesperowana, by szukać bliskości w kimkolwiek. Byłaby to zresztą jedynie marna imitacja prawdziwej relacji, a mi zostałoby wówczas zadowolenie się wyimaginowanym szczęściem. Wolę już żyć w bezbarwnej rzeczywistości, aniżeli tkwić we wmawianym sobie uczuciu.
*
Przekroczyłam próg szkolnych drzwi i skierowałam się do swojej szafki. Schowałam do niej zbędne książki i zeszyty, po czym udałam się pod salę, zaczynałam lekcją rozszerzonej biologii. Przywitało mnie wrogie spojrzenie Kate, na co tylko olewacko odwróciłam wzrok. Stał tam też Dustin. Jego widok sprawił, że na moją twarz wdarło się zdziwienie, jednak tylko na krótką chwilę, za chwilę powrócił normalny wyraz twarzy. To, że rozmawialiśmy kilka razy nie sprawiało, że podpisał ze mną jakiś kontrakt lojalności. A jednak gdzieś tam w środku poczułam delikatne ukłucie goryczy.
Na zajęciach nie zwracałam na niego uwagi i w ogóle nie patrzyłam w jego stronę. Dzisiejszy dzień był kolejnym to już, kiedy myślami byłam gdzieś indziej, ciężko mi było o krztynę skupienia. Zamiast tego błądziłam gdzieś w moich myślach. Siedziałam tak w ławce zamyślona, opierając się na łokciu oraz nie przywiązując uwagi do tego co dzieje się na lekcji.
— Ziemia do Williams — usłyszałam nagle głos Jasona, który machał mi ręką przed twarzą. Siedzieliśmy razem w ławce na biologii. Natychmiast się obruszyłam.
— Jestem, jestem — powiedziałam z lekkim uśmiechem na ustach.
— Ty myślisz o niebieskich migdałach, a tymczasem kolega coś często przyciąga wzrok w Twoją stronę — zaśmiał się. Spojrzałam na niego pytająco. — Dustin — powiedział szeptem, na co na moją twarz wkradł się grymas. Dyskretnie odwróciłam głowę w bok. Faktycznie, lustrował mnie, jakby nad czymś rozmyślając. Szybko zorientował się, że również spojrzałam w jego stronę, jednak ten wcale nie odwrócił wzroku, pozwolił się przyłapać. Patrzył się na mnie badawczo. Nie było to ani złowrogie spojrzenie, ani przyjacielskie. Zupełnie jakby wyjałowione z emocji.
Jeszcze przez chwilę lustrowaliśmy się spojrzeniami, po czym ten odwrócił wzrok w stronę wołającej go Kate. Dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu i próbowała po raz kolejny w ten niesamowicie desperacki sposób zarzucić na niego swoje sidła. Ślepy by zauważył jakie to było sztuczne. Odwróciłam od nich wzrok, aby nie zwrócić śniadania, ble.
Nagle usłyszałam dźwięk wiadomości, spojrzałam na ekran telefonu, to była wiadomość od Dave'a. Wywróciłam oczami. Czy ten chłopak ma choć trochę pojęcia o tym co to przestrzeń osobista? W ten sposób nic nie ugrasz, Brown. Jedynie moje zniechęcenie. Schowałam telefon do torby. Nie miałam zamiaru odpowiadać mu na tą wiadomość.
Reszta lekcji biologii minęła mi dość szybko. Kiedy zadzwonił dzwonek, podniosłam się z ławki i skierowałam razem z Jasonem do wyjścia.
— On ciągle co jakiś czas gapi się na ciebie — wyszeptał, gdy opuszczaliśmy salę, ekscytując się tym znacznie bardziej niż ja. Na moją twarz wkradła się mieszanka zdziwienia i podirytowania. Może powinnam mu przekazać, że jeszcze nie opanowałam czytania w myślach i jeśli chce mi coś przekazać to niech podejdzie i mi to powie bez obaw, że walnę mu w łeb. Już miałam się odwrócić, ale usłyszałam śmiech Kate za plecami, tym samym tracąc ochotę na podejmowanie jakiejkolwiek wymiany zdań. Wyszliśmy z Jasonem na boisko, aby nieco się dotlenić.
*
Szłam właśnie szkolnym korytarzem, kiedy usłyszałam jakieś nerwowe głosy. Wyszłam zza rogu i nagle moim oczom ukazała się Irma z Kaitlyn.
— Niech ja ją tylko spotkam — powiedziała Kaitlyn. Chociaż nie, w sumie to wykrzyczała.
— Nie sądzisz, że to bardzo naiwne wierzyć Kate? — mówiła spokojnie Irma.
Podeszłam do nich bliżej, chcąc dowiedzieć się co się stało.
— Cześć dziewczyny — przywitałam się z nimi, a Kaitlyn mało co nie rzuciła mi się na szyję. — Ej, wyluzuj! O co ci chodzi? — powiedziałam zirytowana. Co tej dziewczynie się stało?
— Witaj, Lydia niewiniątko Williams — wysyczała przez zęby. Przedostatnie słowo wypowiedziała ze szczególną agresją w głosie.
Nabrałam pytającego wyrazu twarzy.
— Oświecisz mnie wreszcie? — spytałam podirytowana i zdezorientowana.
— Fajnie to tak prowadzić się z moim chłopakiem i obściskiwać na szkolnym boisku, kiedy mnie już nie ma w szkole? — jej głos nadal był pełen złości. A we mnie wezbrała irytacja na te zachowanie rodem z przedszkola.
— Słucham?! — osłupiałam. — Co ty za bzdury wygadujesz — oburzyłam się.
— Mówiłam jej, żeby się tak nie wściekała, ale nie przegadasz — odparła zrezygnowana Irma. — Proszę, wyjaśnijcie to między sobą w miarę spokojnie. Ja już muszę lecieć, mam ważną sprawę do załatwienia — rzuciła i skierowała się do wyjścia.
— Skąd w ogóle takie informacje? — zapytałam się.
— Od Kate — odburknęła, na co wybuchnęłam śmiechem.
— Serio, Kaitlyn? Na bardziej wiarygodne źródło informacji w szkole trafić nie mogłaś — zakpiłam.
— Inni też widzieli — powiedziała dumnie. Zmarszczyłam czoło. Nie wierzyłam w jej głupotę. — Zaraz zadzwonię po Kate i opowie jak to się do niego śliniłaś.
— Gorszy dzień, gorszym dniem, ale nie mogę uwierzyć, że dajesz wiarę jej słowom. Co najwyżej to Kate spoufalała się do Dustina, ale widzę, że ona znacznie bardziej preferuje bajkopisarstwo, nie wiedziałam, że ty też — powiedziałam podniesionym tonem i odwróciłam się od niej napięcie, nie zwracając już uwagi na to co gada pod nosem. Od razu zauważyłam Dustina, który stał kawałek dalej pod salą. Świetnie, jeszcze on tu, pomyślałam. Patrzył na mnie swoimi niebieskimi tęczówkami w ten sam sposób co na biologii. Spojrzałam na niego lekceważąco i chciałam wyminąć.
— Wszystko okej? — spytał, o dziwo łagodnym i spokojnym tonem. Czy, aby przypadkiem w jego wzroku nie można było zauważyć nieco troski? Nie, czysta abstrakcja. Przemknęło mi.
— A ty, co? Dzień dobroci dla zwierząt? — rzuciłam oschłym tonem, mało myśląc. Zmierzył mnie złowrogo i chwycił za mój prawy nadgarstek mocno zaciskając na nim swoją dłoń.
— Auć, to boli — jęknęłam, na co rozluźnił uścisk.
— Nie powinnaś tak się do mnie zwracać — powiedział, a w jego oczy przepełniała irytacja.
— Nie będziesz mi mówić co mam robić, Gray — powiedziałam przepełniona złością.
— To ty nie umiesz panować nad emocjami, rozkapryszona panienko — tym razem poczułam psychiczny ból.
— I kto to mówi — rzuciłam niewiele myśląc i odwróciłam się na pięcie.
Skierowałam się do najbliższego wyjścia. Na dworze było już dość ciemno. W planach miałam wracać do domu razem z Kaitlyn, ale skoro ona wolała wierzyć w bajki Kate to proszę bardzo, nie zatrzymywałam jej. Wrócę do domu sama, pieszo. Nie jestem małą dziewczynką, umiem sobie poradzić.
Szłam już kawałek, obserwując okolicę w jakiej leżała szkoła. Nasze liceum choć z dość dobrą reputacją to mieściło się w specyficznym osiedlu. Jakieś szarobure, opuszczone budynki starych fabryk, część z nich odrestaurowana na drogie lofty, kontrastujące z nijakimi blokami mieszkalnymi w niedalekiej oddali. Dookoła przewijające się małe sklepiki. Mało zieleni, i jakoś tak anemicznie. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Nie wiedzieć czemu, zanim zdarzyłam cokolwiek pomyśleć, w moim umyśle przemknęła mi myśl, że to Dustin. Momentalnie zrobiło mi się wstyd przez tą myśl.
Odwróciłam się o 180 stopni i mina mi zrzedła. Rzucił się na mnie jakiś odpychający typ, a swoje brudne ręce przyłożył mi do ust, żebym nie mogła krzyczeć. Mimo swojej postury, poruszał się zaskakująco dobrze jak na moje nieszczęście. Widząc, że ma nade mną przewagę wyszczerzył rząd krzywych zębów w jaszczurczym uśmiechu. Próbowałam się wyrwać, na marne. Odwrócił się na chwilę, a ja wykorzystując okazję kopnęłam go w czułe miejsce. Rzuciłam się do ucieczki. Moja pierwsza myśl podsunęła mi cofnięcie się do szkoły. Jak pomyślałam tak też zrobiłam. Biegnąc skierowałam się do drzwi, przez które wcześniej wychodziłam. Chwyciłam za klamkę i zamarłam. Drzwi były zamknięte. Szarpnęłam kilkakrotnie za klamkę, ale nic nie uległo zmianie. Poczułam, że w kącikach oczu zbierając mi się łzy. Tak, jasne, jeszcze tylko się rozpłacz. Krytykowałam się. I co ja teraz zrobię? Ten obrzydliwiec na pewno był już niedaleko i co gorsza pewnie zdążył w międzyczasie zwołać swoją bandę. Bóg wie czego takie typy spod ciemnej gwiazdy szukają na ulicy. Zaczęła ogarniać mnie coraz większą panika, ale po chwili udało mi się opanować. Musiałam myśleć racjonalnie.
Ostrożnie oddaliłam się od bocznego wejścia i skierowałam się na przód szkoły. Przyspieszyłam kroku. Za chwilę już biegłam. Obejrzałam się za siebie, by sprawdzić, czy czasem nikt za mną nie biegnie. I wtedy nagle poczułam, że na kogoś wpadłam. Moje serce stanęło na moment, cała się trzęsłam, wydarłam się przeraźliwie. Czułam, że to koniec. "Fajne zakończenie dnia." Pomyślałam ironicznie.     
Jeśli to czytacie zostawcie proszę po sobie komentarz, to wiele dla mnie znaczy - z góry dzięki! Piszcie co sądzicie - Wasza opinia jest dla najważniejsza, dzięki niej wiem co robię źle, a nad czym powinnam popracować. :)
Klaudia x

sobota, 1 sierpnia 2015

8. Mętlik.

               Czasami dochodzisz to takiego momentu, że niewiele już Cię obchodzi. Docierają do Ciebie wszystkie te emocje i uczucia, ale Ty pozostajesz w tym samym miejscu, po prostu.
Wdech, wydech, wdech, wydech. Cieszyłam uszy głuchą ciszą, która panowała w moim pokoju. Leżałam swobodnie na łóżku z zamkniętymi oczami, klatka po klatce analizując ostatni miesiąc. Najpierw sprzeczka z Dustinem, potem zaginięcie George'a i jeszcze te nagłe pojawienie się Jacka. Na dodatek wątek z Dave'em... Chyba za dużo jak na mnie.
Westchnęłam głośno.
Nie potrafię odnaleźć prawidłowej drogi. Nadal się gubię, nieustannie trafiam na ślepe uliczki, niemądrze wybieram ciemne, boczne ulice. I zbyt dużo myślę, tak to jeden z moich największych błędów, co gorsza nie potrafię go nijak wyplenić. Nie poddaję się, gram dalej, ale pełno we mnie niejasności, niepewności. To tak irytujące. Potrzebuję kogoś, kto byłby dla mnie kompasem, wskazały właściwy kierunek, doradził.... Potrzebuję totalnej przemiany, pewnego rodzaju uzdrowienia i odnowy. Odkreślenia grubą krechą przeszłości, czytaj mój największy błąd numer jeden. Spoglądam wstecz, wracam do pewnych zdarzeń, rozpamiętuję... I niby wiem, że takie postępowanie jest bezsensu, jednakże coś w głębi mnie sprawia, że brnę w to głupstwo. I nie potrafię przestać. Mam tego świadomość i...
Mój wewnętrzny monolog przerwało pukanie do drzwi. Niechętnie otworzyłam oczy, po czym zmieniłam pozycję na siedzącą.
— Mogę? — George wychylił głowę zza drzwi.
— Tak, jasne! Siadaj — uśmiechnęłam się do niego. — Co jest, młody?
— Masz może ochotę na spacer? Chciałbym pójść na plac zabaw — uśmiechnął się do mnie promiennie.
— Czemu nie — odparłam, po czym wykrzywiłam usta w półuśmiechu na perspektywę spędzenia czasu z młodszym bratem.
 — Super! To ja idę się ubrać — wykrzyknął wesoło malec.
— Dołączę do ciebie zaraz! — krzyknęłam, kiedy braciszek opuścił już mój pokój.
Opadłam lekko na poduszkę i ponownie westchnęłam.
Sięgnęłam po bluzę z szafy, zabrałam telefon z biurka i zeszłam po schodach na dół. George czekał już ubrany, widocznie się niecierpliwiąc. Założyłam trampki na nogi i wyszliśmy z domu.
Na dworze przywitał mnie przyjemny powiew wiatru. Szliśmy z George'm powolnym krokiem. Obserwowałam gałęzie drzew, które delikatnie kołysał wiatr. W niecałe dziesięć minut dotarliśmy na plac zabaw. Mały pobiegł do swoich kolegów, a ja usiadłam na ławce. Nadal nie mogłam wyrzucić z głowy wspomnień z minionego wyjazdu szkolnego.
*
— Boję się — nagle przerwałam ciszę. Na chwilę opuściły mnie wszelkie blokady i pozwoliłam sobie na powiedzenie wprost tego co myślę.
— Boisz się? — powtórzył za mną.
 — Jestem pełna lęków i niepewności. I chyba już sama nie wiem czego chcę... chociaż to może przez te widzenie braku jakiegokolwiek sensu w prawie wszystkim — kontynuowałam.
Chłopak głośno westchnął. Chociaż chyba to było bardziej jękniecie.
— Och, brzmi, aż za bardzo znajomo — powiedział ledwo słyszalnie.
— Słucham? — zapytałam zaskoczona, po czym nagle odkaszlnęłam, bo zaschło mi w gardle.
— Nie jesteś sama — powiedział nieco głośniej, po czym odwrócił wzrok, jakby bał się, że wyczytam z jego oczu całą prawdę o nim.
Między nami znowu zapanowała cisza.
Poczułam się nieco niezręcznie, ale nie zamierzałam jej przerywać. Nie chciałam wyjść na nachalną, jeśli nie chce kontynuować danego tematu, nie będę naciskać.
— Pójdę już — powiedział po dłuższej chwili. — A ty połóż się, odpocznij. To ci dobrze zrobi — podniósł się z miejsca i pożegnał mnie obojętnym wyrazem twarzy. Tak bardzo czułam, że pod tą maską obojętności kryje się milion nadprogramowych emocji.
— Dziękuję — wyszeptałam, na co on tylko słabo się uśmiechnął, po czym zniknął w czerni nocy.
Nadal nie czując się wystarczająco dobrze, posłuchałam rady Dustina i po niespełna pięciu minutach wstałam z ławki, udając się do naszego domku. Kiedy już weszłam do środka pierwsze, co zrobiłam to wyłączyłam telefon ignorując kilka bądź kilkanaście powiadomień, wiadomości i nieodebranych połączeń, po czym wzięłam szybki prysznic, a potem z muzyką w uszach próbowałam walczyć z bezsennością.
*
Wyraźnie słyszalny śmiech George'a w tle przerwał moje rozmyślania. Spojrzałam na małego brata, był taki uradowany. W pewnym sensie zazdrościłam mu tej dziecięcej beztroski, też bym tak chciała.
Po około godzinie zaczęliśmy zbierać się do domu. Dochodziło wpół do dziewiętnastej.
— Co zrobimy na kolację? — zapytał nagle chłopiec.
 — A na co masz ochotę, skarbie? — odpowiedziałam pytaniem.
— Może by tak tosty? — zaproponował.
— Świetny pomysł, ale w takim razie musimy wpaść do sklepu ser i chleb tostowy — odparłam, uśmiechając się do malca. Odwzajemnił uśmiech.
Do najbliższego supermarketu mieliśmy zaledwie parę kroków. Gdy weszliśmy do środka od razu skierowaliśmy się do działu z nabiałem. Na chwilę zamyśliłam się, nie pierwszy to juz raz dzisiejszego dnia zresztą, a kiedy odwróciłam się w stronę brata, ten zniknął mi z pola widzenia. Od razu serce zaczęło mi szybciej bić. Obejrzałam się jeszcze raz dookoła, ale nigdzie go nie widziałam. Zrobiłam obchód po najbliższych działach, ale nigdzie go nie było. Poczułam, że robi mi się niedobrze z nerwów. Przyśpieszyłam kroku i zaczęłam rozglądać się dookoła. Chciałam skręcić do następnej półki, kiedy nagle wpadłam na kogoś. Spojrzałam i od razu poczułam jak zaczynać płonąć ze wstydu.
Ile razy jeszcze będę tak wpadać na tego człowieka? — krzyczała moja podświadomość.
— Lydia, hej — odparł zdezorientowany.
— Cześć, Dustin.
— Wszystko okej? Wyglądasz na zdenerwowaną.
— Um, nie, wszystko w porządku, tylko chyba jestem zbyt nieobecna na opiekowanie się bratem - zmieszana opuściłam głowę w dół.
— Znowu zgubiłaś George'a? — na jego twarzy pojawiło się rozbawienie.
— Tak jakby — wybełkotałam.
Zaśmiał się, na co skarciłam go wzrokiem.
Chłopak odchrząknął i powiedział:
— Mały na pewno zaraz się znajdzie, może po prostu zainteresował go któryś z działów i... O! Chyba niewiele się myliłem — odparł.
Odwróciłam się do tyłu, po czym spostrzegłam roześmianego malca, idącego w moją stronę ze sporej wielkości lizakiem w ręku.
— Lydia! Patrz, jaki duży lizak, i to w kształcie minionka! — zawołał rozradowany. Jego uśmiech stał się jeszcze większy, kiedy dostrzegł stojącego obok mnie Dustina. Z wielkim uśmiechem na ustach przywitał się z chłopakiem. Przytulił się z nim na powitanie.
— To my już będziemy lecieć, pa Dustin — odparłam. Byłam pewna, że na policzkach miałam czerwone wypieki ze wstydu. Wzięłam brata za rękę i odeszłam szybko w swoją stronę. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie dość, że czułam się niezręcznie przez tą naszą szczerą rozmowę, to teraz jeszcze to. Brawo, Williams.
Po niecałych dwudziestu minutach byliśmy już w domu. Po kolacji wróciłam do mojego łóżka. Jakoś nie miałam chęci na nic innego. W międzyczasie przypomniało mi się, żeby jeszcze zadzwonić do Mary, która była u przyjaciółki na noc. Nie odbierała jednak, więc postanowiłam, że zadzwonię jutro z samego rana. Po telefonie do siostry poszłam przeczytać coś bratu przed snem, a kiedy mały już zasnął po cichu wróciłam do swojego pokoju. Wzięłam prysznic i przebrana w piżamę weszłam pod kołdrę. Wtuliłam się w poduszkę i zamknęłam oczy próbując zasnąć.
Prawie już zasypiałam, kiedy zadzwonił mój telefon. Nie otwierając oczu sięgnęłam po telefon do szafki nocnej.
— Halo. Mary? — powiedziałam do telefonu będąc przekonana, że siostra oddzwania.
— Nie, to ja, Rita — usłyszałam głos Dave'a w słuchawce, po czym natychmiast zrobiło mi się niedobrze, znacznie bardziej niż dzisiaj w sklepie.
— Nie spojrzałam na wyświetlacz, myślałam, że to moja siostra — rzuciłam krótko.
— Och, to dlatego odebrałaś — dało się usłyszeć żal w jego głosie. Aż coś mnie zakuło w środku.
— Tylko nie wywołuj we mnie poczucia winy — powiedziałam nieco oschle.
— Nie to miałem w zamiarze — tłumaczył się. — Chciałem porozmawiać — dodał ciszej.
Znowu coś mnie zakuło w sercu. Westchnęłam.
— Więc słucham — rzuciłam niby obojętnie.
— Ekhm, wolałbym w cztery oczy.
— Ale ja już niekoniecznie — kontynuowałam obojętny ton, który miałam wrażenie blokował wypłynięcie emocji na wierzch.
— Rita, proszę cię... — powiedział łamiącym się głosem.
Milczałam przez chwilę walcząc ze wspomnieniami.
— Dave, co ty tak naprawdę ode mnie chcesz, co? — nieco podniosłam ton.
— Zależy mi na tobie... Bardzo. I… — zająknął się na moment — nie chcę cię stracić — jego ton był wręcz błagalny.
Nagły powrót wspomnień nie pozwolił mi odpowiedzieć. Zacisnęłam zęby, żeby powstrzymać łzy. Byłam tak tym wszystkim rozżalona, jednocześnie mając wszystkiego dość. Może po prostu już zawsze jakiekolwiek uczucie miało we mnie wywoływać mentalny ból?
— Rita, jesteś tam? — zapytał smutnym głosem.
Niechcący zaszlochałam do telefonu, natychmiast mentalnie walnęłam siebie w policzek. Pośpiesznie wytarłam łzy.
— Czy ty płaczesz? — zapytał. Był naprawdę przejęty.
— Nie — zaprzeczyłam, ale mój głos zdradzał wszystko. Wzięłam głęboki oddech i przywołałam się do porządku. Nie zamierzam zmieniać mojego życia w melodramat. Chociaż nie, on już nim po części był, stwierdziłam sarkastycznie.
— Pozwól mi to wszystko naprawić — wyszeptał do telefonu.
  Daruj sobie takie teksty — odzyskałam chłodny ton.
Co najgorsze, niby potrzebowałam bliskości drugiej osoby, ale przy Dave'ie coś mnie blokowało, poza tym miałam wiele innych wątpliwości co do jego osoby, i nie tolerowałam ludzi, którzy nie wiedzieli co to wyczucie i przestrzeń. Paradoksalnie najchętniej wyprowadziłabym się na drugi koniec świata i resztę życia spędziła w samotności. Moja bezsilność już dawno mnie przerosła, a bez otoczenia ludzi przynajmniej nie musiałabym wiecznie grać, że wszystko jest okej.
— Jutro, wieczorem. Przyjdź do mnie — coś mnie tknęło, żeby dać mu szansę chociaż na rozmowę w cztery oczy. Powiedziałam i rozłączyłam się natychmiast. 
*
Dochodziła dwudziesta, a ja nerwowo popijałam kawę siedząc w kuchni przy stole. Patrzyłam na zegar umieszczony na przeciwległej ścianie, kiedy nagle zabrzmiał dzwonek wstałam z krzesła, odstawiłam kubek z resztką kawy do zlewu i udałam się do przedpokoju, po czym wzięłam oddech i otworzyłam drzwi. W progu stał Dave z zatroskanym wyrazem twarzy.
— Wejdź — rzuciłam unikając jego wzroku.
Przeszliśmy do kuchni.
— Chcesz coś do picia? — zapytałam.
— Może być kawa — powiedział cicho.
Wstawiłam wodę na kawę, po czym usiadłam obok niego przy stole.
— Więc o czym chcesz rozmawiać? — zaczęłam widząc jaki jest spięty.
— O nas.
— O nas? — skrzywiłam się. — Jakie nas?
— Przepraszam, źle się wyraziłem. O tobie i o mnie — poprawił się. — Zależy mi na tobie, bardzo. Wiem, że wiele przeszłaś i naprawdę nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, Rita — spojrzał mi w oczy, a mnie coś zakuło w sercu.
— Każdy tak mówi — wypaliłam oschle, ale chłopak kontynuował tłumaczenie, ignorując moją postawę.
— Myślałem, że też chcesz tej bliskości, i... — przełknął ślinę, —  myślisz o mnie w ten sam sposób, w jaki ja myślę o tobie... — spojrzał na mnie pytającym wyrazem twarzy, ale ja milczałam.
Nagle delikatnie dotknął moich palców dłoni. Natychmiast je odsunęłam od niego.
— Znowu to robisz — powiedziałam surowo.
— Wybacz — odparł ze skruchą. — Po prostu czuję, że też tego chcesz, tylko coś cię blokuje.
— Zmuszanie kogoś do czegoś nie jest najlepszą drogą — znowu uciekłam w oschły ton.
— Przecież wiesz, że nie chce cię do niczego zmuszać — tłumaczył się.
Nic nie odpowiedziałam na to.
Usłyszałam dźwięk gotującej się wody, dlatego wstałam z miejsca, sięgnęłam z szafki dwa kubki i pojemnik z kawą. Wyjęłam jeszcze z lodówki mleko. Kiedy kawa była już gotowa ponownie zajęłam swoje miejsce przy stole, podając chłopakowi jego kubek z kawą.
Westchnęłam, po czym wzięłam łyk kawy. Następnie spojrzałam Dave'owi w oczy i momentalnie tego pożałowałam. Jego oczy były takie zasmucone... Cokolwiek do niego czułam bądź nie czułam ciężko było mi patrzeć na niego w takim stanie.
— Nie jestem w stanie znieść tego twojego pospiechu, nie umiem tak — po dłuższej chwili milczenia udało mi się powiedzieć coś w miarę sensownego.
— Och, rozumiem. Nie musimy sie nigdzie śpieszyć, no i...
Nie dałam mu dokończyć.
— I krępuje mnie bliskość, dlatego nie do przyjęcia dla mnie jest, żebyś po dwóch, trzech tygodniach znania się dotykał tak swobodnie mojego ciała — mówiłam nie patrząc mu  w oczy.
— Wtedy... — zaczął, — nie miałem nic złego na myśli, uwierz... Szanuję cię — bronił się.
— Mhm…
Nastała między nami cisza juz któryś raz z kolei.
— Nie chcę nalegać, więc może przemyśl to sobie i zadzwoń do mnie na przykład jutro albo pojutrze, dobrze? — zapytał łagodnie.
W akcie odpowiedzi niechętnie pokiwałam głową.
— Odprowadzę cię do drzwi — rzuciłam.
— Okej.
Podnieśliśmy się z miejsca i skierowaliśmy do drzwi wyjściowych. Niechcący spojrzałam mu w oczy, nadal miał je takie smutne.
— Tak bardzo ciebie pragnę — wyszeptał mi do ucha.
Okej, co to właśnie było? Odnosiłam wrażenie, że w jego towarzystwie mówiłam po chińsku i żadne z wypowiedzianych słów do niego nie docierało. Na mojej twarzy pojawił się grymas lekkiego zniesmaczenia.
Odsunęłam się od niego jak oparzona, po czym zapytałam:
— Co we mnie takiego jest, że tak mnie chcesz? Nie rozumiem.
Pokręcił głową i nieco się uśmiechnął.
— Wszystko — chciał musnąć swoją dłonią moje palce, ale natychmiast je odsunęłam dalej i zacisnęłam w pięść. — Jesteś po prostu bardzo wyjątkową osoba, i delikatną — odparł.
— Myślałam, że słabość to wada — prychnęłam.
— Słabość, a delikatność to dwie różne rzeczy.
Nic nie odpowiedziałam. Gapiłam się tępo w podłogę, nie zaszczycając go ani na moment moim wzrokiem.
— Na mnie pora — powiedział wreszcie, kiedy zobaczył, że nie zamierzam już więcej razy się odzywać. — Do usłyszenia, Rita.
— Pa, Dave — zamknęłam drzwi, po czym osunęłam sie na nich i ukucnęłam, łapiąc się za głowę. Przystawiłam palec do skroni, który miał udawać pistolet, po czym udałam, że oddaję strzał.