Powrót po latach, tym razem totalnie na serio. Przez ostatni rok pisałam tylko "do szuflady", teraz wracam do publikowania. Bez obietnic o systematyczności, wolę, żebyście przekonali się na własne oczy, że nareszcie oduczyłam się jej braku. Mam nadzieję, że cieszycie się z powrotu "Roses" równie mocno co ja oraz, że w miarę szybko uda mi się odzyskać czytelników i zyskać nowych. W ramach "nagrody" dodaję dwa rozdziały pod rząd. Miłego czytania!
P.S.: Przypominam, że "They will fall like roses" możecie czytać również na wattpadzie, link w menu po prawej.
— Co ty... co ty tu robisz? — wreszcie udało mi się coś wybełkotać.
— Jestem twoją parą — powiedział dość pewnie, wyszczerzając zęby w nonszalanckim uśmiechu.
— Będziesz płacił mi za wydrapanie oczu — powiedziałam pół żartem, pół serio, gdy zza moich pleców dobiegł mnie pisk Kate.
— Melduję gotowość obrony — zasalutował.
— Zobaczymy jak ci pójdzie — rzuciłam, moja głowa kipiała od pytań.
Tym razem chłopak jedynie uśmiechnął się w akcie odpowiedzi.
Na sali rozbrzmiała muzyka. Żadne z nas nie wypowiedziało ani pół słowa do końca trwania pierwszego tańca, komunikowaliśmy się wyłącznie spojrzeniami.
W trakcie tańca o dziwo udało nam się poruszać płynnie i z gracją, zupełnie jakbyśmy tańczyli razem już przynajmniej kilkanaście razy. Chłopak ubrany był w klasyczny garnitur o kolorze głębokiego granatu. Musiałam przyznać, że wszystko leżało na nim nienagannie. Kiedy dobiegł koniec piosenki, blondyn ku mojemu zdziwieniu nigdzie się nie wybierał. Staliśmy przez dłuższą chwilę, wpatrując się na siebie w ciszy.
— Dziękuję — w końcu przerwałam milczenie. Wykrzywiłam usta w półuśmiechu.
— Dziękuję — w końcu przerwałam milczenie. Wykrzywiłam usta w półuśmiechu.
— Polecam się na przyszłość, panno Williams — udał poważny ton, po czym powoli odwrócił się, żeby odejść. Sama siebie zaskoczyłam i w ostatniej chwili złapałam go za rękę. Chłopak ponownie odwrócił się w moją stronę, na jego twarzy malowała się mieszanka zdziwienia i satysfakcji.
— Będę zaszczycona, jeśli zechce Pan mi towarzyszyć przez resztę wieczoru — zawtórowałam za nim poważny ton. Onieśmielona nagłym przypływem odwagi, w duchu przygotowywałam się już na odmowę. W końcu to Dustin, takie pogrywanie było w jego stylu, nie powinnam tak łatwo ulegać, skarciłam się w myślach.
— Cała przyjemność po mojej stronie — odpowiedź chłopaka przerwała spór powstały w mojej głowie. Wymieniliśmy się uśmiechami, po czym Dustin wziął mnie pod rękę i udaliśmy się do naszego stołu. Próbowałam opanować śmiech, który spowodowany był reakcją moich znajomych na obecność Dustina i to co właśnie nastąpiło kilka minut temu. Zajęliśmy swoje miejsca, po chwili obsługa podała pierwsze danie. Minęła kolacja, zaczęły się pierwsze toasty i rozmowy przy stołach, a muzyka zaczęła się zmieniać na bardziej nieoficjalną. Nadal czułam się trochę nieswojo przez tak bliską obecność Dustina, tym bardziej, że do tej pory wszelkie moje kontakty z nim były dość... dziwne? paradoksalne? momentalnie wręcz kuriozalne? Starałam się znaleźć odpowiednie słowo.
Kiedy Dustin poszedł na chwilę do znajomych, mogłam swobodnie porozmawiać z Jenną i Irmą. Naszej rozmowie przyglądała się Kaitlyn, ale sama nie odezwała się ani słowem. Ostatnio po jednej z lekcji wreszcie mnie przeprosiła (zapewne za namową Jason'a), ale chyba nie zamierzała się nadal do mnie odzywać. W sumie to było mi to obojętne, nie miałam ochoty zabiegać o kogoś kto w tak głupi sposób rzuca w moją stronę bezsensowne zarzuty.
Kiedy Dustin poszedł na chwilę do znajomych, mogłam swobodnie porozmawiać z Jenną i Irmą. Naszej rozmowie przyglądała się Kaitlyn, ale sama nie odezwała się ani słowem. Ostatnio po jednej z lekcji wreszcie mnie przeprosiła (zapewne za namową Jason'a), ale chyba nie zamierzała się nadal do mnie odzywać. W sumie to było mi to obojętne, nie miałam ochoty zabiegać o kogoś kto w tak głupi sposób rzuca w moją stronę bezsensowne zarzuty.
— Spójrzcie tylko na Kate, cała kipi ze złości — stwierdziła Irma.
— Wolę nie patrzeć w jej stronę, jeszcze zabije mnie wzrokiem – odparłam rozbawiona.
— Prawdziwa definicja dwubiegunowości z tego Dustina — skwitowała po chwili ciszy Jenna.
— Ten chłopak zdecydowanie nie należy do normalnych — dodała ta druga.
— Trafił swój na swego — zaśmiała się Jenna.
— No dzięki! – udałam urażony ton.
— Nudno być normalnym – podsumowałam. Nagle poczułam na swoim ramieniu poczułam dłoń, a gdy się obróciłam moim oczom ukazał się blondyn.
— Nie chciałabyś się czasem przewietrzyć? — zapytał pogodnie.
— W sumie to chętnie — odparłam bez namysłu.
Williams, co Ty wyprawiasz?
Dobiegł mnie głos świadomości. Sama do końca nie rozumiałam co działo się dzisiejszego wieczoru, wiedziałam jednak, że nie miałam siły na wdawanie się po raz kolejny w bezsensowne dyskusje z toksycznym głosem w mojej głowie. Starałam się zagłuszyć jego zasięg i zwyczajnie dać porwać się chwili? Tak, to chyba było odpowiednie wyrażenie.
Podniosłam się z krzesła i skierowaliśmy się w stronę wyjścia z sali.
Podniosłam się z krzesła i skierowaliśmy się w stronę wyjścia z sali.
— Tam jest ogród, możemy się do niego przejść. Obiecuję, że warto — wskazał palcem na zielony labirynt, znajdujący się po lewej stronie pałacu.
— No nie wiem, w filmach takie spacery nigdy nie kończą się dobrze — zaśmiałam się. Czyżbym zdążyła poczuć sie przy nim wystarczająco swobodnie? Nie potrafiłam ukryć zdziwienia.
— Dobrze pojęcie względne — rzucił z nutą tajemniczości w głosie.
Zrobiliśmy kilkanaście kroków i doszliśmy na miejsce. Wokół faktycznie było tak pięknie, jak zapełniał chłopak. Nadal nie docierało do mnie co się dzieje. Spacerowaliśmy wokół labiryntów utkanych z różanych krzewów, otuleni aksamitnym zapachem kwiatów, a naszym jedynym towarzystwem była cisza.
— Coś za miły dzisiaj jesteś. Podmienił cię ktoś? — wyrzuciłam z siebie pół żartem, pół serio, tym samym odpędzając od nas głuchą ciszę.
— Hej, też mam swoją dobrą stronę! — stwierdził, udając urażonego. — Tylko nie każdy zasługuje, by ją widzieć – powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku.
— Wyjątkowa niesynchronizacja, kolego. Dzisiaj bal maskowy, a ty właśnie teraz pozbywasz się swojej maski — skwitowałam pewnie brzmiącym głosem.
— Nie dla każdego — znowu użył tego swojego enigmatycznego tonu, po czym ruszył na przód, zostawiając mnie z tyłu. Przez chwilę stałam zdezorientowana, starałam się zrozumieć jego intencje. Po chwili jednak się obruszyłam i ruszyłam za nim.
— Och, czyli mam czuć się wyróżniona? – odparowałam pewnym tonem, ale mój towarzysz ponownie odpowiedział jedynie tym samym rodzajem spojrzenia.
— Tam — wskazał ręką do góry na murowaną wieżę sąsiadującą z ogrodem.
— Zamkniesz mnie w wieży jak Roszpunkę? — zażartowałam.
— Nie obawiaj się Gothel, będę twoim księciem — podłapał żart.
— Miej mnie w opiece, mój rycerzu! — rzuciłam ironicznie, kładąc obie dłonie na ustach, po czym się zaśmiałam.
Wymieniliśmy się uśmiechami.
— Na samej górze wieży znajduje się łącznik z pałacem. Konkretniej to z jednym z jego korytarzy na którym znajdują się schody prowadzące na dach pałacu.
Moją jedyną odpowiedzią na jego słowa był ledwie zauważalny uśmiech. Znowu podążaliśmy w ciszy. Chłopak otworzył przede mną drzwi wejściowe wieży i przepuścił we wejściu. Moim oczom ukazały się stare, drewniane zabiegowe schody, które oświetlało niezbyt mocne światło. Kiedy schodki zaczęły robić się coraz bardziej strome, Dustin podał mi rękę. Zrobiliśmy kilkanaście kroków do góry, po czym dotarliśmy do wcześniej wspomnianego przejścia. Chłopak otworzył kolejne drzwi, po czym ponownie zaczęliśmy wspinać się po schodach, po kilku minutach dotarliśmy na samą górę.
— Masz ochotę na małą wycieczkę do Nibylandii? — zapytał, gdy byliśmy przy wyjściu prowadzącym na dach pałacu. Uśmiechnęłam sie natychmiast, bo Piotruś Pan był jedną z moich ulubionych postaci z bajek.
— Odbiorę ten uśmiech jako odpowiedź twierdzącą – odparł wesoło. Widok z góry budynku naprawdę zapierał dech w piersiach. Droga prowadząca do pałacu, którą w ciemności wieczoru wyznaczały migoczące punkty lamp, a obok zielono-czerwono-pomarańczowe plamy, które tworzyły przypałacową roślinność. Całe otoczenie potulnie skąpane w cieple wiosennej nocy. Spojrzałam do góry, na bezchmurnym niebie można było liczyć gwiazdy, składające się w gwiazdozbiory, niewiele dalej pełnia Księżyca roztaczała blask na taflę wody pobliskiego jeziora.
Dustin zdjął marynarkę i rozłożył ją na dachu, po czym kazał mi usiąść. Zrobiłam jak kazał, nadal obserwując otoczenie, starając dostrzec jak najmniejszy szczegół.
— Skąd wiedziałeś o takiej uroczej miejscówce? — zapytałam.
— Byłem tu raz bądź dwa — blondyn odpowiedział krótko, ponownie używając tego swojego enigmatycznego tonu.
Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.
Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.
— Nie przestajesz mnie zadziwiać — wydusiłam z siebie. — I pomyśleć, że serio masz serce. Nieprawdopodobne! — udałam zdziwioną, po czym sie roześmiałam. Chłopak dołączył do mnie.
— A ty nie razisz chłodem przy bliższym poznaniu.
— Już nie, bo oddałam całą swoją moc Elsie z Frozen, ale nic nikomu nie mów — przyłożyłam palec wskazujący do ust, ledwo powstrzymując śmiech.
Ponownie pochłonęła nas głucha cisza. Wsłuchiwałam się w odgłosy nocy.
— Maskę niezniszczalnej też jej oddałaś? — rzucił po dłuższej chwili. Spojrzałam na niego zdumiona. Nie kryłam zdziwienia. Gapiłam się na niego w milczeniu, nie wiedząc jak mu odpowiedzieć.
— Skąd wiesz, że to maska? — wykorzystałam to, że moja podświadomość siedziała cicho i siliłam się na udawanie pewnej siebie.
— Wystarczy dobrze spojrzeć — stwierdził równie pewnie, na co ja wybałuszyłam w zdziwieniu oczy.
— Myślisz, że dostrzegasz więcej niż inni, a może po prostu mnie nie znasz? — po chwili zastanowienia, zdecydowałam się na chłodny ton.
— Znam taką osobę jak ty. Zabawne, bo czasem mam wrażenie, że jesteście wręcz swoimi odbiciami lustrzanymi... — zrobił chwilę przerwy, cały czas nie zdejmując ze mnie wzroku — a może po prostu tak jak mówisz cię nie znam — rzucił we mnie toną powagi. Kilkakrotnie pomachałam powiekami, jakby to miało pomóc mi powiedzieć coś odpowiedniego. Chłopak nagle podniósł się, a ja nie dowierzałam. Jednak dwubiegunowość, dziewczyny miały rację. Zacisnęłam dłonie w pięści, wzrosła we mnie irytacja, bo czułam, że dla niego to wszystko nic więcej jak jakaś gra. Jednak w drugiej chwili uderzyła we mnie fala niemocy, nie chciałam, żeby odchodził, nie wiedziałam dlaczego, po prostu chciałam, żeby został. Chłopak chwycił za klamkę, a wtem zdecydowałam się by powiedzieć coś bez jakichkolwiek filtrów zewnętrznych.
— Tego muru jeszcze nie potrafię zburzyć. Tak jest łatwiej — wyrzuciłam nagle z siebie. Chłopak natychmiast odwrócił głowę w moją stronę, wpatrywał się tak we mnie przez dłuższy, po czym wrócił na wcześniejsze miejsce.
— Mówią, że każdy człowiek ma swój limit ran, które może znieść.
— W takim razie ja swój już dawno wyczerpałam — zaśmiałam się sarkastycznie. Kiedy to wypowiedziałam blondynowi zwiędła mina, uśmiechnął się słabo. Skrzywiłam się nie znając przyczyny tej zmiany.
*
Słowa, które wypowiedziała Lydia uderzyły we mnie z wielką siłą, ważąc niemal tonę. Unikałem pełnej otwartości, przyznania się, że mowa tak naprawdę o mnie. Nie wiedziałem, że tak trudno będzie mi się silić na pewność siebie i niezniszczalność. Dziewczyna chyba to zauważyła, bo skrzywiła się na widok mojego nikłego uśmiechu.
— Myślę, że człowiek po jakimś czasie uczy się odporności na różne wydarzenia, emocje, uczucia. Przynajmniej częściowo, tak choć trochę, byleby nie dać się ciosowi, a przynajmniej nie przy ludziach. A ból? On wraca zawsze - powiedziałem do niej, ale jakby do siebie.Dziewczyna ponownie zauważyła to wszystko, bo spoglądała na mnie badawczo.
— I wiesz, że się nie da nic z tym zrobić. A tym bardziej jak to co było zazębia się z teraźniejszością — powiedziała spokojnym głosem.
— Hm, w sumie to da, ale trzeba dużo siły w to włożyć. Ale wiesz, człowiek łamię się raz, łamię się drugi, ale w końcu to przezwycięży, w to przynajmniej staram się wierzyć — stwierdziłem w przypływie optymizmu. — O ile oczywiście moje wewnętrzne ja mi na to pozwala – dodałem nagle, czując potrzebę wypowiedzenia tego na głos.
— Wierz mi, ja naprawdę nie mam ochoty robić z siebie męczennika. Po prostu ten cały ciężar, to czasami dla mnie chyba zbyt wiele by móc to udźwignąć, poradzić sobie czy machnąć na to ręką, ot tak — wyznała, starając się zachować cały czas kontakt wzrokowy. Co jakiś czas jednak odwracała wzrok, mimo tego mogłem dostrzec w jej oczach iskierki bólu, które próbowała zatuszować z całych sił. Wpatrywała się gdzieś w przestrzeń, jakby szukała w niej odpowiedzi na swoje troski. Milczałem, szukając słów, które by mogły stworzyć wystarczająco dobrą odpowiedź, ale zanim cokolwiek wypowiedziałem na głos, dziewczyna mnie wyprzedziła. — Ale wystarczy o mnie. Pomówmy teraz o tobie i… o twoim zestawie masek?
— Zanudziłbym cię.
— No, no. Uważaj, bo jeszcze w to uwierzę.
— Też nie pokazujesz na co dzień swojej prawdziwej twarzy – stwierdziła, patrząc mi prosto w oczy, miała dość poważny wyraz twarzy.
— Mówiłem ci, że nie każdy zasługuje by ją widzieć — odpowiedziałem tonem, który stanowił mieszankę arogancji i pewności siebie, chyba trochę za bardzo.
— Trochę paradoksalnie, biorąc pod uwagę, że udaje ci się niejednokrotnie zachować przy mnie jak człowiek. Awaria systemu? — powiedziała tonem przesiąkniętym ironią.
Bo Ty, droga Lydio, jesteś wyjątkiem.
Zrobiło mi się gorąco, gdy usłyszałem słowa jakie wypowiedział głos w mojej głowie.
— Wypadek przy pracy, nie schlebiaj sobie — rzuciłem, podłapując jej argument. Ale nie było w tym ani grama złośliwości.
— Pff, nawet nie zamierzałam. W końcu mam jakieś standardy — odgryzła mi się pięknym za nadobne.
— Trochę paradoksalnie, biorąc pod uwagę — sparodiowałem jej ton, trzymając rękę na linii talii — że właśnie spędzasz większość tego wieczoru ze mną — zaśmiałem się.
Widziałem, że dziewczyna nie może powstrzymać pojawiającego się na jej twarzy uśmiechu, po czym pokręciła głową, cicho chichocząc pod nosem.
Widziałem, że dziewczyna nie może powstrzymać pojawiającego się na jej twarzy uśmiechu, po czym pokręciła głową, cicho chichocząc pod nosem.
— Nie musisz dziękować — powiedziałem, majestatycznie unosząc prawą dłoń w górę jak jakiś bogacz ze zbyt dużą zawartością zer na koncie, ledwo udało mi się zachować powagę.
— Niby za co? — zapytała przez śmiech.
— A no za poprawianie twojego humoru.
— Och, nie schlebiaj sobie, jestem tu z nudów — rzuciła.
Zbliżyłem się do niej o kilkanaście centrum, patrzyłem na nią, po czym zawadiackim tonem stwierdziłem:
— Marna z ciebie kłamczucha, Williams.
— A z ciebie twardziel. Nie tak łatwo ukryć fakt, że ma się serce nie będące kawałkiem lodu, co? — zapytała zadziornie.
— Szczegóły — machnąłem ręką, próbując ściągnąć usta w prostą linię, by ukryć uśmiech nie chcący zniknąć z mojej twarzy.
Dziewczyna dalej walcząc z uśmiechem na twarzy, pokręciła głową, po czym usiadła wreszcie na podłodze.
Usiadłem obok niej, delikatnie stykając się z jej ramieniem. Tym samym zorientowałem się, że chyba musiało jej być nieco, bo jej ramiona były zmarznięte.
— Nie jest ci czasem za zimno? – zapytałem z troską.
— A to nie przyprowadziłeś mnie tutaj, żebym zamarzła na kostkę lodu? — zapytała najbardziej poważnym tonem na świecie. Nabrałem nieco zdezorientowanego wyrazu twarzy, na co dziewczyna wybuchnęła głośnym śmiechem, zanosiła się ze śmiechu, opierając swoją rękę o moje ramię. Przez ułamek sekundy w miejscu gdzie jej dłoń dotykała mojego ciała, przeszło mnie przyjemne ciepło.
— Naprawdę będziesz szczęściarą jak wrócisz dzisiaj żywa do domu, Williams — powiedziałem udawanym poważnym tonem.
— Przepraszam, nie obiecuję poprawy — złożyła palce jakby składała przysięgę harcerską.
Przybiłem ręką o czoło, nadal się śmiejąc.
— To może cofniemy się po jakieś okrycie dla ciebie? Chyba, że chcesz już wrócić na salę — zapytałem.
— Zostawiłam sweterek przy stole — poinformowała, po czym się podniosła. Zawtórowałem za nią, wziąłem w rękę swoją marynarkę i skierowaliśmy się w stronę wejścia głównego do pałacu. Minęło niespełna pięć minut, kiedy ponownie przekroczyliśmy próg sali balowej.
— Za chwilę wracam, czekaj na mnie przy wejściu — powiedziałem szybko, po czym posłałem jej uśmiech i zniknąłem w tłumie.
*
Blondyn zrobił parę kroków i zaczął zatapiać się w morzu tańczących par. Minęła chwila zanim dotarło do mnie to wszystko. Po chwili otrząsnęłam się jednak, zdając sobie sprawę jak głupio musiało to wyglądać jak stałam tu jak słup soli i skierowałam się do naszego stolika. Odetchnęłam z ulgą, że stolik był pusty, przynajmniej uniknęłam tłumaczeń. Sięgnęłam po sweterek, znajdujący się na moim krześle, popiłam łyk pączu i dość powolnym krokiem zmierzyłam w stronę wyjścia. Kiedy byłam już na zewnątrz, opierałam się o ozdobną ramę schodów wejściowych, tym samym zamykając na chwilę oczy i biorąc głęboki oddech. Czułam jak delikatny, wieczorny wiatr omiatał moją skórę. Otworzyłam po chwili oczy, założyłam sweterek na siebie, czując silniejszy podmuch wiatru, w międzyczasie decydując się na napisanie Irmie smsa, że wszystko ze mną w porządku. Tak w razie co. Zdążyłam kliknąć "wyślij", kiedy Dustin pojawił się obok mnie.
— Możemy już iść — powiedział, delikatnie się uśmiechając.
— Co tam knujesz? – po paru krokach ciekawość dała za wygraną.
— Przenosimy bal na dach — wyszczerzył zęby w uśmiechu, machając mi przed oczami dwoma kieliszkami i butelką szampana.
— Jesteś niemożliwy, Gray — stwierdziłam, patrząc to na niego, to na butelkę w jego ręku.
Resztę drogi na górę spędziliśmy na rozmowie na mało istotne tematy. Kiedy byliśmy już z powrotem w części pałacu prowadzącej na górę, chłopak na chwilę zboczył z drogi, wchodząc do jednej z komnat. Szybkim krokiem poszłam za nim, nie mając pojęcia co knuje. Ten jednak tylko zabrał z pokoju bawełniany koc. Zauważył jak go lustruję, bliska ponownemu wybuchowi śmiechu.
— No co? Jak bal to bal – odpowiedział zadowolony.
Przewróciłam oczami, uśmiech nie znikał z mojej twarzy.
— Wezmę to — odpowiedziałam i zabrałam z jego ręki koc, chcąc zapobiec stłuczeniu kieliszków czy butelki od szampana.
Pozostałą trasę spędziliśmy w ciszy, a kiedy byliśmy już na samej górze chłopak rozłożył koc, po chwili nalewając nam napoju mieniącego się małymi kryształkami.
Pozostałą trasę spędziliśmy w ciszy, a kiedy byliśmy już na samej górze chłopak rozłożył koc, po chwili nalewając nam napoju mieniącego się małymi kryształkami.
— Za bale na dachu pałaców — wzniósł toast uśmiechnięty. Zawtórowałam za nim, po czym wznieśliśmy toast.
— I za nas — dodałam, po czym upiłam łyk.