Wdech, wydech. W myślach odliczam do dziesięciu.
Na przemian tracę i nabieram sił. Moje życie jest jak parabola, nieustannie
malejąca, rosnąca, malejąca, rosnąca, zero constansu. Posiałem gdzieś wszystkie
mapy, dzięki którym mógłbym znaleźć choć na moment równowagę. Patrzę przed
siebie i dostrzegam, że stoję nad przepaścią, silny wiatr kołysze pozostałości
z istniejącego tu niegdyś mostu. Nie mam jak dostać się na drugą stronę, nie mogę,
więc podnieść się i iść dalej, bo nie mam zwyczajnie gdzie. Dlatego też nie
mogę pozbyć się patrzenia wstecz, wspomnienia uderzają ostro jak drzazgi w
niezliczonej ilości zawsze, kiedy choć na moment odwrócę głowę do tyłu. To
alegoria mojej psychiki. Porwana, zniszczona, zniedołężniała, zdemolowana. Mogę
wymieniać tak długo...
Nie sztuką jest zamknąć się w czterech ścianach
i odciąć się od reszty świata. Prawdziwym wyzwaniem jest przyznać się, że
popełniło się kilka naprawdę sporych błędów, pobłądziło, zagubiło samych siebie
w tej plątaninie natłoku słów i skrajnych emocji, dlatego też kolejnym wyzwaniem,
jakie codziennie podejmuje to walka z tym, co złe wybory poczyniły w moim życiu
i możliwie najskuteczniejsze cofnięcie powstałych szkód we mnie i w otaczającym
mnie świecie czy ludziach. Jednak na marne moje starania, jeśli nareszcie nie
odnajdę siebie i nie uda mi się zaprowadzić porządku w moim życiu. Może kiedyś
wreszcie znajdę sposób jak odbudować most na drugą stronę i skończę wiecznie
tkwić w tym toksycznym martwym punkcie. I choć momentami wierzę w powodzenie
tego planu naiwnie jak małe dziecko, to nadal zbyt wiele we mnie chwil
zwątpienia.
Żyję ze świadomością, że gdzieś tam jest lepszy świat,
w którym magicznie znikają wszelkie troski i kłopoty. Może to tylko złudzenie,
a może jednak jest jakiś sens w to wierzyć? Czuję się niemal jak w klatce,
wytężam moją wiarę tak silnie jak tylko to jest możliwe, ale efektów nie widać.
Dlaczego?
Otaczają mnie ludzie, ale cały czas brak mi
jakiejś bardzo ważnej cząstki, co by uskrzydliła najbardziej na świecie. Czemu
mam wrażenie, że w tamtym świecie łatwiej o osiągnięcie moich pragnień? Żyję w
swojej krainie, mieszczącej się na skraju dwóch światów. Codziennie niby pod
przymusem spowodowanym moimi obowiązkami wybieram drogę tego świata, w której
już dawno zapomniano co to podstawowe jednostki szczęścia. Szczery śmiech,
promienie słońca budzące rano, uścisk ręki z ukochaną osobą… Tu zastępuje je
niewyczerpany limit samotnych chwil, obserwowanie szczęścia innych osób zza
szklanej witryny i jednocześnie klatki, bo nie sposób ją zbić, niezliczone
doby, które z braku słońca zamieniają się w jedną, nigdy niekończącą się noc. A
nawet, kiedy zdarzy się już tak, że pojawi się na moment, to i tak dookoła
wszystko wydaje się być tak szare, że człowiek znowu zastyga w miejscu, patrząc
oczami pełnymi niemocy na huśtane przez wiatr pozostałości niegdyś istniejącego
mostu, zupełnie jakby w twoim przeznaczeniu nie dało wykrzesać się ani jednej
szansy na chociażby jeden krok do przodu. Ale i tak najgorsze z tego
wszystkiego jest przeszywające uczucie pustki. Zupełnie jakby ktoś rozpruł
Twoje ciało, potem dostał się do duszy i wypatroszył ją do cna, nie
pozostawiając w niej nic, oprócz głuchej pustki. Skazanie na tkwienie bez
wnętrza. I cóż, tu akurat idealnie się uzupełniam z tym światem, bo powiedzieć,
że jest pozbawiony wnętrza to określenie w punkt. Ale może się mylę i to wszystko
jest jedną wielką iluzją? Może sęk w tym, że to po prostu ja jestem taki
wyjałowiony?
Jak ledwo funkcjonujący organizm po ciężkiej
chorobie. Dochodzę do siebie, ale trwa to tak niesamowicie długo, leczenie jest
niemalże niezauważalne. Zupełnie jakby ktoś wciąż ponawiał ten proces, przez co
mam wręcz wrażenie, że będzie to dłużyć się w nieskończoność, a tego niestety
już nie będę w stanie znieść, bo ileż można.
Nagle jak przez mgłę spoglądam na zegar na
ścianie i wtem przerywam swoje rozmyślania, zauważając, że dochodzi dziewiąta.
Pośpiesznie wychodzę z mieszkania i wsiadam do auta. Podjeżdżam na parking i za
pomocą pochodnej uśmiechu staram się z całych sił ukryć moją wyjałowioną duszę.
*
Dzisiejszego
poranka brutalnie z krainy snów wyrwał mnie irytujący odgłos budzika. Nie
otwierając oczu, próbowałam wymacać telefon, znajdujący się na szafce nocnej i
po omacku wyłączyłam drzemkę. Po dziesięciu minutach odgłos rozbrzmiał ponownie,
a ja już tym razem znalazłam w sobie wystarczająco dużo siły, aby zwlec się z
łóżka. Podeszłam do szafy, sięgnęłam jakieś ubrania i wykonałam szereg
innych porannych czynności. Poniedziałkowy nastrój wiszący w powietrzu wydawał
się być nawet przyjemny, podobnie jak weekend, który minął mi spokojnie i nawet
dosyć miło. W sobotę przyjechała siostra mamy i trochę u nas posiedziała, a
potem zaproponowała, że zabierze na jakiś czas Mary i George'a do siebie, żebym
miała też czas dla siebie samej, a nie ciągle opiekowała się rodzeństwem.
Lubiłam spędzać z nimi czas, więc próbowałam powiedzieć jej, że sama daję sobie
radę, tym bardziej, że Mary jest już prawie dorosła, jednak ta nalegała. Co za
paradoks, siostra naszej rodzicielki bardziej przejmowała się naszym losem,
aniżeli ona sama. Jakby to powiedzieć, nihil nobil. W niedzielę zatem zostałam
sama w domu, bo mama gdzieś znowu pojechała, więc miałam czas przemyśleć sobie
wszystko i zaczęłam dochodzić do wniosku, że skoro mam takie wątpliwości, to
czy sens jest w ogóle nad czymś się zastanawiać? Przecież bez pewnych emocji
każda relacja z góry skazana jest na porażkę. A ja nie jestem na tyle
zdesperowana, by szukać bliskości w kimkolwiek. Byłaby to zresztą jedynie marna
imitacja prawdziwej relacji, a mi zostałoby
wówczas zadowolenie się wyimaginowanym szczęściem. Wolę już żyć w bezbarwnej rzeczywistości, aniżeli tkwić we wmawianym
sobie uczuciu.
*
Przekroczyłam próg szkolnych drzwi i skierowałam
się do swojej szafki. Schowałam do niej zbędne książki i zeszyty, po czym
udałam się pod salę, zaczynałam lekcją rozszerzonej biologii. Przywitało mnie
wrogie spojrzenie Kate, na co tylko olewacko odwróciłam wzrok. Stał tam też Dustin. Jego widok
sprawił, że na moją twarz wdarło się zdziwienie, jednak tylko na krótką chwilę,
za chwilę powrócił normalny wyraz twarzy. To, że rozmawialiśmy kilka razy nie
sprawiało, że podpisał ze mną jakiś kontrakt lojalności. A jednak gdzieś tam w środku poczułam delikatne ukłucie goryczy.
Na zajęciach nie zwracałam na niego uwagi i w
ogóle nie patrzyłam w jego stronę. Dzisiejszy dzień był kolejnym to już, kiedy myślami
byłam gdzieś indziej, ciężko mi było o krztynę skupienia. Zamiast tego błądziłam gdzieś w moich myślach. Siedziałam tak w
ławce zamyślona, opierając się na łokciu oraz nie przywiązując uwagi do tego co
dzieje się na lekcji.
— Ziemia do Williams — usłyszałam nagle głos
Jasona, który machał mi ręką przed twarzą. Siedzieliśmy razem w ławce na
biologii. Natychmiast się obruszyłam.
— Jestem, jestem — powiedziałam z lekkim uśmiechem
na ustach.
— Ty myślisz o niebieskich migdałach, a
tymczasem kolega coś często przyciąga wzrok w Twoją stronę — zaśmiał się.
Spojrzałam na niego pytająco. — Dustin — powiedział szeptem, na co na moją
twarz wkradł się grymas. Dyskretnie
odwróciłam głowę w bok. Faktycznie, lustrował mnie, jakby nad czymś
rozmyślając. Szybko zorientował się, że również spojrzałam w jego stronę,
jednak ten wcale nie odwrócił wzroku, pozwolił się przyłapać. Patrzył się na
mnie badawczo. Nie było to ani złowrogie spojrzenie, ani przyjacielskie.
Zupełnie jakby wyjałowione z emocji.
Jeszcze przez chwilę lustrowaliśmy się
spojrzeniami, po czym ten odwrócił wzrok w stronę wołającej go Kate. Dziewczyna
położyła mu rękę na ramieniu i próbowała po raz kolejny w ten niesamowicie
desperacki sposób zarzucić na niego swoje sidła. Ślepy by zauważył jakie to było sztuczne. Odwróciłam od nich
wzrok, aby nie zwrócić śniadania, ble.
Nagle usłyszałam dźwięk wiadomości, spojrzałam
na ekran telefonu, to była wiadomość od Dave'a. Wywróciłam oczami. Czy ten
chłopak ma choć trochę pojęcia o tym co to przestrzeń osobista? W ten sposób
nic nie ugrasz, Brown. Jedynie moje zniechęcenie. Schowałam telefon do torby.
Nie miałam zamiaru odpowiadać mu na tą wiadomość.
Reszta lekcji biologii minęła mi dość szybko. Kiedy
zadzwonił dzwonek, podniosłam się z ławki i skierowałam razem z Jasonem do
wyjścia.
— On ciągle co jakiś czas gapi się na ciebie —
wyszeptał, gdy opuszczaliśmy salę, ekscytując się tym znacznie bardziej niż ja.
Na moją twarz wkradła się mieszanka zdziwienia i podirytowania. Może powinnam
mu przekazać, że jeszcze nie opanowałam czytania w myślach i jeśli chce mi coś
przekazać to niech podejdzie i mi to powie bez obaw, że walnę mu w łeb. Już
miałam się odwrócić, ale usłyszałam śmiech Kate za plecami, tym samym tracąc
ochotę na podejmowanie jakiejkolwiek wymiany zdań. Wyszliśmy z Jasonem na
boisko, aby nieco się dotlenić.
*
Szłam właśnie szkolnym korytarzem, kiedy
usłyszałam jakieś nerwowe głosy. Wyszłam zza rogu i nagle moim oczom ukazała
się Irma z Kaitlyn.
— Niech ja ją tylko spotkam — powiedziała
Kaitlyn. Chociaż nie, w sumie to wykrzyczała.
— Nie sądzisz, że to bardzo naiwne wierzyć Kate?
— mówiła spokojnie Irma.
Podeszłam do nich bliżej, chcąc dowiedzieć się
co się stało.
— Cześć dziewczyny — przywitałam się z nimi, a
Kaitlyn mało co nie rzuciła mi się na szyję. — Ej, wyluzuj! O co ci chodzi? —
powiedziałam zirytowana. Co tej dziewczynie się stało?
— Witaj, Lydia niewiniątko Williams — wysyczała
przez zęby. Przedostatnie słowo wypowiedziała ze szczególną agresją w głosie.
Nabrałam pytającego wyrazu twarzy.
— Oświecisz mnie wreszcie? — spytałam
podirytowana i zdezorientowana.
— Fajnie to tak prowadzić się z moim chłopakiem
i obściskiwać na szkolnym boisku, kiedy mnie już nie ma w szkole? — jej głos
nadal był pełen złości. A we mnie wezbrała irytacja na te zachowanie rodem z
przedszkola.
— Słucham?! — osłupiałam. — Co ty za bzdury
wygadujesz — oburzyłam się.
— Mówiłam jej, żeby się tak nie wściekała, ale
nie przegadasz — odparła zrezygnowana Irma. — Proszę, wyjaśnijcie to między
sobą w miarę spokojnie. Ja już muszę lecieć, mam ważną sprawę do załatwienia —
rzuciła i skierowała się do wyjścia.
— Skąd w ogóle takie informacje? — zapytałam
się.
— Od Kate — odburknęła, na co wybuchnęłam
śmiechem.
— Serio, Kaitlyn? Na bardziej wiarygodne źródło
informacji w szkole trafić nie mogłaś — zakpiłam.
— Inni też widzieli — powiedziała dumnie.
Zmarszczyłam czoło. Nie wierzyłam w jej głupotę. — Zaraz zadzwonię po Kate i
opowie jak to się do niego śliniłaś.
— Gorszy dzień, gorszym dniem, ale nie mogę
uwierzyć, że dajesz wiarę jej słowom. Co najwyżej to Kate spoufalała się do
Dustina, ale widzę, że ona znacznie bardziej preferuje bajkopisarstwo, nie
wiedziałam, że ty też — powiedziałam
podniesionym tonem i odwróciłam się od niej napięcie, nie zwracając już uwagi
na to co gada pod nosem. Od razu zauważyłam Dustina, który stał kawałek dalej
pod salą. Świetnie, jeszcze on tu, pomyślałam.
Patrzył na mnie swoimi niebieskimi tęczówkami w ten sam sposób co na biologii.
Spojrzałam na niego lekceważąco i chciałam wyminąć.
— Wszystko okej? — spytał, o dziwo łagodnym i
spokojnym tonem. Czy, aby przypadkiem w jego wzroku nie można było zauważyć
nieco troski? Nie, czysta abstrakcja. Przemknęło mi.
— A ty, co? Dzień dobroci dla zwierząt? —
rzuciłam oschłym tonem, mało myśląc. Zmierzył mnie złowrogo i chwycił za mój
prawy nadgarstek mocno zaciskając na nim swoją dłoń.
— Auć, to boli — jęknęłam, na co rozluźnił
uścisk.
— Nie powinnaś tak się do mnie zwracać —
powiedział, a w jego oczy przepełniała irytacja.
— Nie będziesz mi mówić co mam robić, Gray —
powiedziałam przepełniona złością.
— To ty nie umiesz panować nad emocjami,
rozkapryszona panienko — tym razem poczułam psychiczny ból.
— I kto to mówi — rzuciłam niewiele myśląc i
odwróciłam się na pięcie.
Skierowałam się do najbliższego wyjścia. Na
dworze było już dość ciemno. W planach miałam wracać do domu razem z Kaitlyn,
ale skoro ona wolała wierzyć w bajki Kate to proszę bardzo, nie zatrzymywałam
jej. Wrócę do domu sama, pieszo. Nie jestem małą dziewczynką, umiem sobie
poradzić.
Szłam już kawałek, obserwując okolicę w jakiej
leżała szkoła. Nasze liceum choć z dość dobrą reputacją to mieściło się w specyficznym osiedlu. Jakieś szarobure, opuszczone
budynki starych fabryk, część z nich odrestaurowana na drogie lofty,
kontrastujące z nijakimi blokami mieszkalnymi w niedalekiej oddali. Dookoła
przewijające się małe sklepiki. Mało zieleni, i jakoś tak anemicznie. Nagle
usłyszałam za sobą kroki. Nie wiedzieć czemu, zanim zdarzyłam cokolwiek
pomyśleć, w moim umyśle przemknęła mi myśl, że to Dustin. Momentalnie zrobiło mi
się wstyd przez tą myśl.
Odwróciłam się o 180 stopni i mina mi zrzedła. Rzucił
się na mnie jakiś odpychający typ, a swoje brudne ręce przyłożył mi do ust,
żebym nie mogła krzyczeć. Mimo swojej postury, poruszał się zaskakująco dobrze
jak na moje nieszczęście. Widząc, że ma nade mną przewagę wyszczerzył rząd krzywych
zębów w jaszczurczym uśmiechu. Próbowałam się wyrwać, na marne. Odwrócił się na
chwilę, a ja wykorzystując okazję kopnęłam go w czułe miejsce. Rzuciłam się do
ucieczki. Moja pierwsza myśl podsunęła mi cofnięcie się do szkoły. Jak
pomyślałam tak też zrobiłam. Biegnąc skierowałam się do drzwi, przez które
wcześniej wychodziłam. Chwyciłam za klamkę i zamarłam. Drzwi były zamknięte.
Szarpnęłam kilkakrotnie za klamkę, ale nic nie uległo zmianie. Poczułam, że w
kącikach oczu zbierając mi się łzy. Tak,
jasne, jeszcze tylko się rozpłacz. Krytykowałam się. I co ja teraz zrobię? Ten
obrzydliwiec na pewno był już niedaleko i co gorsza pewnie zdążył w
międzyczasie zwołać swoją bandę. Bóg wie czego takie typy spod ciemnej gwiazdy szukają
na ulicy. Zaczęła ogarniać mnie coraz większą panika, ale po chwili udało mi
się opanować. Musiałam myśleć racjonalnie.
Ostrożnie oddaliłam się od bocznego wejścia i
skierowałam się na przód szkoły. Przyspieszyłam kroku. Za chwilę już biegłam.
Obejrzałam się za siebie, by sprawdzić, czy czasem nikt za mną nie biegnie. I
wtedy nagle poczułam, że na kogoś wpadłam. Moje serce stanęło na moment, cała
się trzęsłam, wydarłam się przeraźliwie. Czułam, że to koniec. "Fajne
zakończenie dnia." Pomyślałam ironicznie.
Jeśli to czytacie
zostawcie proszę po sobie komentarz, to wiele dla mnie znaczy - z góry
dzięki! Piszcie co sądzicie - Wasza opinia jest dla najważniejsza, dzięki niej
wiem co robię źle, a nad czym powinnam popracować. :)
Klaudia x
Zajebi*** czekam na kolejny! ;*
OdpowiedzUsuńSuuper rozdzial czekam na nn;*;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz! Jestem pod dużym wrażeniem. Takie bardzo naturalne jest wszystko, opisy, każdy dzień. I pchasz akcję do przodu, i bardzo przyjemnie się to czyta. Musisz tylko uważać na powtórzenia, bo trochę Ci umykają. Szukaj zamienników, albo próbuj układać zdania w ten sposób, by móc użyć zaimka, zamiast rzeczownika. Ale to takie drobiazgi, każdemu się zdarza. W każdym bądź razie ja na pewno zostanę u Ciebie dłużej. Prosiłabym o poinformowanie mnie o nowym rozdziale :)
OdpowiedzUsuńI zapraszam również do siebie. Blog jeszcze nie ruszył, ale być może spodoba Ci się tematyka opowiadania, które sobie wymyśliłam.
Pozdrawiam ciepło, Sight
http://brak-mi.blogspot.com/
Dywiz (-) jest za krótki żeby używać go w dialogach (pomijając względy estetyczne, jest to błąd). Od tego są pauza i półpauza (do wyboru) (—) (–)
OdpowiedzUsuńPopraw plis Trzeba walczyć z tą dziwną dywizową manierą wśród autorów.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny
Ciekawi mnie co będzie dalej :)
Życzę weny *.*
I zapraszam na moje ff o Justinie, który jest piosenkarzem i o Pii, która jest członkinią gangu
http://lovemeharder-justin.blogspot.com/
Oraz na ff o Zaynie i Pii http://dangerouszaynmalik.blogspot.com/