Gdy moje oczy dostrzegły, że to
był Dustin, natychmiast zalały się łzami, a puls serca przyśpieszył z
przejęcia. Chyba właśnie pobiłam rekord Guinessa w szybkości bicia serca,
zaśmiałam się do siebie gorzko. Starałam się oddychać regularnie, ale z tych
emocji wręcz krztusiłam się powietrzem. Chłopak delikatnie złapał mnie za
ramiona i spojrzał na mnie niebieskimi oczami, które z wywołanych na nim,
przeze mnie emocji powiększyły się maksymalnie.
— Lydia, spokojnie — wyszeptał spokojnym
głosem. Próbowałam wyrównać niemiarowy oddech. Kilka łez spłynęło na jego
dłonie. Zamknęłam powieki, wstrzymując tym samym na chwilę czas w moim
wyimaginowanym świecie. Milczał. Nie oczekiwał tłumaczeń, nie teraz.
— Ja… — zawahałam się na
moment, nie wiedząc od czego w ogóle zacząć wyjaśnienia. — Przepraszam —
powiedziałam, ściągając jego dłonie z moich ramion. — Pójdę już — rzuciłam. Bo
co niby innego miałam zrobić? Najpierw zachowałam się względem niego arogancko,
a teraz mam go prosić o pomoc? Zresztą mieszanka strachu i stresu i tak
odebrała mi możliwość tworzenia logicznych zdań.
"Rozkapryszona panienka."
W mojej głowie rozbrzmiało jego określenie dotyczące mojej osoby.
— Zgłupiałaś?! — powiedział z
wyrzutem. — Nigdzie cię nie puszczę, dopóki mi nie powiesz co się stało.
Westchnęłam, po czym pokręciłam
głową w akcie rezygnacji.
— Od kiedy obchodzi cię moja
osoba, Dustin? — wyleciało z moich ust jak z automatu. Jednak ten zamiast
odpowiedzieć na atak tylko zignorował moje pytanie.
— Tu jesteś, laluniu —
usłyszałam skrzeczący głos. Odwróciłam głowę do tylu i ujrzałam tamtego typa z
jakimś jeszcze facetem. Spojrzał na mnie bezwstydnym wzrokiem. Zrobił krok do
przodu, a Dustin natychmiast zareagował.
— Zostań tu — polecił. — Coś ty
powiedział? — usłyszałam jak Dustin pyta się go. Automatycznie zamknęłam oczy,
jednak szybko je otworzyłam i już robiłam krok do przodu, żeby jakoś pomóc
Dustinowi, ale w tym samym momencie usłyszałam dźwięk łamanego zęba czy coś podobnego.
— Chodź, wynosimy się stąd —
nim się spostrzegłam, stał już przy mnie. Drugie tło było wyborne. Dwóch
osiłków wycofywało się szybkim
krokiem, niemalże potykając się o własne nogi, twarz tego pierwszego zdobiła
niezła śliwa. Mimo, że serce nadal
biło mi jak szalone, zaśmiałam się na ich widok. Nadal zszokowana, omiotłam chłopaka
szybkim spojrzeniem, tym samym zauważając, że kąciki jego ust delikatnie unoszą
się do góry.
— Wystarczająca ilość emocji na
dzisiaj? — spytał zawadiacko. Potarłam lewą ręką o czoło, po czym pokiwałam
głową. — Zatem chodźmy — rzucił w moją stronę. — Nic nie mów, nie
będziesz szła pieszo, Zosiu samosiu — skwitował, widząc jak się waham. Położył swoją rękę na moich plecach i
natychmiast w miejscu, gdzie opuszki jego palców zetknęły się z moim ciałem
poczułam niezwykle przyjemne ciepło. Skierowaliśmy się do auta, które było
zaparkowane niedaleko. Wyjął kluczyki z kieszeni spodni i otworzył mi drzwi.
— Gdzie mieszkasz? — zapytał,
gdy już byliśmy w środku samochodu.
— S Robertson Street — niemal
wyszeptałam. — Dzięki, Dustin — dodałam cicho po chwili, chciałam uśmiechnąć
się w akcie wdzięczności, ale jakby mięśnie twarzy zastygły mi na dłuższą
chwilę.
— Nie ma sprawy — powiedział,
wpatrując się w dal. Oparłam głowę o podgłówek. Na sekundę zamknęłam oczy.
Poczułam na policzku spływającą pojedynczą łzę, więc szybkim ruchem ręki ją
wytarłam. Niestety, za wolno, bo Dustin zauważył to i spojrzał na mnie
pytająco. Usłyszałam jak głośno przełyka ślinę. Chyba nie wiedział co powiedzieć.
Nie dziwiłam mu się.
— Nie przejmuj się mną. Jestem
tylko rozkapryszoną panienką — wyręczyłam go od komentarza, pozwalając
podświadomości dać się uczuciu żalu, które chowało się najwidoczniej zbyt
blisko powierzchni. Skarciłam siebie w myślach za wypowiedzenie na głos zdania,
które chwilowo tkwiło uparcie w mojej głowie.
Odwrócił wzrok. Ponownie
zamknęłam oczy. Nagle siła odśrodkowa popchnęła moje ciało na maskę samochodu i
dopiero po tym uświadomiłam sobie, że Dustin ostro zahamował, zatrzymując tym
samym samochód.
— Możesz przestać?! — warknął,
zaciskając dłonie na skórzanej kierownicy, tym samym prezentując wszystkie
swoje żyły na dłoniach. — Musisz być taka cholernie uparta, nawet wtedy, kiedy
ktoś próbuje ci pomóc, Williams?
— Przepraszam, usilnie pracuję nad tym, aby stać się mniej
problematyczna, ale jak widzisz na załączonym obrazku nie bardzo mi wychodzi — odpowiedziałam sarkastycznie, jednak
z jakąś niemocą w głosie. Miałam dość. Chciałam znaleźć się już w domu, wziąć
prysznic, przebrać się w wygodny dres i pójść spać. Ostatnie czego chciałam to
się kłócić i to z nim.
— Nie jesteś kurwa problemem —
zaczął podniesionym tonem, ale skończył szepcząc. Wydawać by się mogło, że ma
równie mocno co ja wszystkiego dość.
Chwilę milczeliśmy, po czym
usłyszałam jak ponownie uruchamia silnik samochodu. Spojrzałam się w jego stronę, wiedziałam, że kątem oka widzi, że
na niego patrzę, ale nie odwrócił wzroku. Nie wiedziałam, że bierzemy udział w
konkursie na najbardziej upartą osobę, ugh.
Zdążyło minąć jakieś dziesięć minut,
przez ten czas wyjechaliśmy z dzielnicy w której znajdowała się nasza szkoła,
kierując się teraz drogą prowadzącą na moje osiedle. Po jakichś piętnastu
minutach zatrzymał się numer dalej i zgasił silnik.
— Dzięki i do zobaczenia —
wyszeptałam.
— Pa — rzucił ledwo słyszalnie,
gdy moje stopy spotkały się z szarą płytą chodnika. Już chciałam zamykać drzwi
samochodu, jednak kiedy spojrzałam w stronę domu, zamarłam.
— Jak tak dalej pójdzie to
dostanę zawału — powiedziałam, łapiąc się za głowę.
— Coś się stało? — zapytał,
widząc, że nagle stałam się nerwowa.
— Mogę na moment jeszcze? —
spytałam i zanim uzyskałam odpowiedź, szybko zajęłam miejsce pasażera.
Dustin nabrał pytającego wyrazu
twarzy.
— Więc… stoi pod moim domem
taki jeden chłopak... proszę, nie każ mi wdawać się w szczegóły, bo chyba spalę
się ze wstydu… i ja nie wiem co on sobie wyobraża, ale to niemalże uosobienie
stalkingu i… — urwałam w pół zdania
i wypuściłam powietrze ze świstem, nie mając siły by mówić dalej.
Dustin nic nie odpowiedział. Odwrócił
się do tyłu i przez tylną szybę obserwował Dave'a. Liczyłam, że coś powie,
wyśmieje, wywali mnie z auta, doradzi, bądź cokolwiek innego, ale on tylko
odwrócił głowę i nagle odpalił silnik.
— Dustin, co ty robisz? —
powiedziałam zaskoczona, widząc, że odpala silnik.
— No co? Zdaje się, że nie
spieszy ci się, żeby z nim gadać. Chyba, że źle zrozumiałem, to zawsze możesz
wysiąść z auta — wyczułam trochę goryczy w jego głosie. Albo zwyczajnie
nabierał przekonania, że już większą dziwaczką być nie mogę.
Nic już nie powiedziałam. Ostatnimi
czasy rzeczywistość dookoła mnie sprawiała, że miałam definitywnie dość. Czułam,
że zamiast się odnajdywać, to gubię się jeszcze bardziej.
Przejeżdżaliśmy właśnie przez
ścisłe centrum Nowego Orleanu, kierując się drogą prowadzącą na drugi koniec
miasta. Nie miałam siły i ochoty
pytać blondyna, gdzie zmierzamy. Przez całą drogę tępo patrzyłam się na
otoczenie za szybą. Był to przeciętny wiosenny wieczór. Zaczęło dość mocno
padać, krople deszczu uderzały o szyby samochodu. Zamknęłam oczy. Krople.
Miliardy kropel uderzających o szybę, które razem tworzą deszcz. Gdyby tak mógł
zmyć ze mnie wszystkie niewygodne emocje.
Kolejne rozczarowanie. Nie
może, i nie będzie mógł.
Ból. Czuję... nie, ja nie
czuję. Już nie.
Gdyby ktokolwiek wynalazł
sposób na pozbawienie się emocji, które tak mi ciążą, oddałabym za niego każdą
sumę i wszystkie kosztowności, bez jakichkolwiek zastanowień.
Zaciągnęłam się świeżym
powietrzem, wpadającym przez otwarte okno. Do moich nozdrzy dostało się
przyjemne, deszczowe powietrze. Przyjrzałam się jednej z wielu kropel deszczu,
spływającej powoli po szybie. Być jak taka kropla deszczu. Nie obdarzona przez
naturę żadnymi emocjami czy sercem. Nie narażona na żaden ból. Szczęściara.
— Jesteśmy na miejscu — głos Dustina
wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam zza przedniej szyby na budynek przed
którym staliśmy. Był to jeden z budynków mieszkalnych na strzeżonym osiedlu w
bardzo nowoczesnej odsłonie, sporo oddalonym od centrum Nowego Orleanu. Czerwona
cegła, dużo szkła i wengowe wykończenia. Budynek w którym mieszkał chłopak
przypominały lofty, które znajdowały się w okolicy szkoły, ale dookoła było
jakoś przyjemniej. Surowy postfabryczny klimat ocieplał rząd zieleni i kwiatów
umiejętnie wplecionych w otoczenie i obecnych na balkonach. Zauważyłam, że
Dustin wysiada, więc zawtórowałam za nim.
— Mieszkasz tutaj? — upewniałam
się.
Chłopak pokiwał głową w akcie
odpowiedzi.
— Jeżdżą w tej okolicy jakieś
autobusy nocne? — zapytałam, kiedy wchodziliśmy przez furtkę na teren posesji.
— A co, wybierasz się gdzieś? —
nie krył zdziwienia.
— Jakoś muszę później dotrzeć
do domu — odpowiedziałam ledwo słyszalnie, sama nie wiem czemu.
— Do domu? Mam cię puścić samą
do domu o… — przerwał, żeby spojrzeć na zegarek — jakoś grubo po dwudziestej
drugiej po tym jakiego mi stracha narobiłaś przy szkole? – Również spojrzałam
na zegarek, okazało się, że było osiemnaście po dwudziestej. Stłumiłam uśmiech,
który chciał wymsknąć się na zewnątrz, po tym jak dobiegła mnie myśl, że Dustin
właśnie się zadeklarował, że jest w stanie spędzić ze mną sam na sam ponad dwie
godziny. — I jeszcze ten typ pod twoim domem — w jego głosie było słychać
awersję.
— Naprawdę przejmujesz się
losem Lydii Willams, uparciucha, który ciągle działa ci na nerwy? — zaśmiałam się,
nawiązując do tego co wcześniej powiedział w samochodzie.
— Upartość to nie taka wysoka
cena za porządne towarzystwo — rzucił, siląc się na obojętnie brzmiący ton, ale
nie wyszło mu tak wiarygodnie jak przewidywał, nic już nie odpowiedziałam. —
wskazał ręką, bym wsiadła do windy. Chłopak wsiadł zaraz za mną i wcisnął
trójkę.
Po chwili byliśmy już na
trzecim piętrze. Wysiedliśmy z windy i skierowaliśmy się pod mieszkanie numer
dwadzieścia jeden. Dustin przepuścił mnie w drzwiach. Wchodząc do jego mieszkania
poczułam przyjemny zapach męskich perfum oraz zapach drewna? Tak, to chyba było
drewno.
— Rozgość się — rzucił, zamykając
drzwi. — Chcesz coś do picia? — dodał.
— Um, może być sok —
odpowiedziałam krótko.
Nie ukrywałam, że czułam się
nieco niezręcznie, przebywając w jego mieszkaniu, przecież ledwo co się
znaliśmy, no ale.
— Idziesz? — chłopak zawołał do
mnie z kuchni, kiedy ja stałam w przedpokoju zamyślona. Williams, jeśli
natychmiast nie przestaniesz być taka rozkojarzona, to przysięgam, że ci walnę.
Skrytykowałam sama siebie.
— Tak, tak, już — powiedziałam,
po czym skierowałam się do kuchni. Odsunęłam delikatnie krzesło i usiadłam przy
stole. Blondyn po chwili usiadł na przeciwko mnie, podając mi kubek z sokiem.
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, ale o dziwo nie był to ten nieprzyjemny
rodzaj ciszy. Zza okien było słychać nieustępujący deszcz.
— Jesteś głodna? — zapytał,
przerywając ciszę.
— Nie, dziękuję —
odpowiedziałam. — Przez te wrażenia dzisiejszego dnia nie czuję ani trochę
głodu.
— Więc może przeniesiemy się do
mojego pokoju? Wiesz, sofa wygodniejsza, niż kuchenne krzesła — uśmiechnął się
do mnie.
— Niewątpliwie — odwzajemniłam
uśmiech.
— Tędy — wskazał w którą stronę
mam iść. Po chwili ukazał mi się duży i przestronny pokój z białymi ścianami. Był
urządzony prosto i z klasą. Wszystkie meble były w kolorze ciemnego brązu. Po
prawej stronie od wejścia mieściło się łóżko, za to na lewej stronie znajdowała
się mała biblioteczka, komoda i stojak na gitarę?
— Grasz na gitarze? - zapytałam
wyraźnie zaciekawiona.
— Trochę — odparł z lekkim
uśmiechem na twarzy.
Pozwoliłam sobie podejść bliżej
stojaka.
— Mogę? — zapytałam, zanim
wzięłam ją do rąk. Blondyn kiwnął tylko głową. — Cudowna jest! — nie kryłam
zachwytu. Była w kolorze jasnego brązu, marki Taylor. — Dostałam od rodziców
prawie taką samą na trzynaste urodziny, tyle, że moja jest ciemno orzechowa —
uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie o mojej gitarze.
— A myślałem, że wolisz pianino
— stwierdził, tym samym robiąc krok w bok, dopiero teraz dostrzegłam, że
niedaleko łóżka stało pianino.
— Do pianina mam duży
sentyment, bo zaczęłam uczyć się na nim grać już w podstawówce, a na gitarze
zaczęłam grać dopiero jakoś w połowie gimnazjum, wcześniej mnie jakoś do niej
nie ciągnęło — powiedziałam.
Znowu zapanowało między nami
milczenie, a ja nagle poczułam, że chyba lżej mi psychicznie. Jakbym cały ten
syf ostatnich dni zostawiła przed jego mieszkaniem.
— Siadaj — chłopak wskazał na
zaścielone łóżko. — Chcesz może coś obejrzeć? — zapytał sięgając z szafki nocnej
po pilota.
— Czemu nie? — odpowiedziałam
pytaniem.
Siedzieliśmy tak blisko siebie,
z trudem ukrywałam moje skrępowanie. Dustin przełączał kolejno kanały w
poszukiwaniu czegoś ciekawego. W międzyczasie podkuliłam nogi, oparłam głowę o
poduszkę i zamknęłam oczy zaciągając się powietrzem.
*
— O, znalazłem chyba wreszcie
coś ciekawego. Lubisz Harry'ego Pottera, prawda? — odwróciłem w jej stronę
głowę, po czym zauważyłem, że brunetka powoli przysypia. — To chyba nici
z naszego oglądania - zaśmiałem się pod nosem. Podniosłem się z łóżka i
skierowałem do szafy, żeby sięgnąć po jakiś dres i t-shirt dla niej.
— Lydia, śpisz? — dotknęłam jej
ramienia. Brunetka otworzyła oczy.
— Nie śpię, nie śpię — zakomunikowała,
przecierając prawą ręką oczy.
— Tu masz ubrania na
przebranie, łazienka jest zaraz po lewo, ręczniki są w szafce przy wannie.
— Dzięki, jestem ci winna
przysługę — delikatnie się uśmiechnęła. Podniosła się z łóżka i opuściła pokój.
Po niespełna piętnastu minutach nagle stanęła mi przed oczami. Szybko wstałem i
zaprowadziłem do pokoju w którym miała spać.
— Wiesz, myślałem, że mnie nie
lubisz — zacząłem nieco zawadiacko, kiedy już miałem zamykać drzwi pokoju.
Cholera, czemu ja to powiedziałem? Miałem ochotę walnąć się w czoło.
Naprawdę
myślisz, że się kontrolujesz? — odniosłem
wrażenie, że moja podświadomość przemówiła. Oniemiałem.
— Tak tylko udawałam —
przystawiła prawą dłoń do ust i wyszeptała mi do ucha, po czym cicho
zachichotała. Spodobało mi się, że podłapała mój tekst, jednak, gdy tak na nią
patrzyłem coś mi się nie zgadzało. Te jej smutne oczy. Mogła zakładać, podobnie
jak ja zresztą, maskę pozornego szczęścia, ale chyba zapominała o jednym. Oczy
zdradzą wszystko.
Pogubione
mapy, a wewnątrz ukrywany przed całym światem ból i chaos. I niemoc, bo poskładać
się od nowa nie sposób. Ale nie musisz martwić się więcej, bo zagubione dusze
zawsze w końcu się odnajdują.
Moja podświadomość naprawdę
nagle się zbudziła.
— To dobranoc, Dustin — rzuciła
cicho, tym samym sprowadzając mnie na Ziemię.
— Dobranoc — odpowiedziałem, po
czym powolnym krokiem, wróciłem do siebie.
Wziąłem prysznic, a potem
położyłem się do łóżka. Leżałem, ale przez tysiące myśli, kłębiących się w
mojej głowie, nijak nie mogłem zasnąć. Chyba zaczynała do mnie docierać myśl,
iż ta, którą w złości nazwałem niestabilną emocjonalnie, w rzeczywistości jest
mi bliższa, niż ktokolwiek z tego miasta.
Bingo!
— usłyszałem krótki okrzyk mojej podświadomości.
Westchnąłem głośno. Wziąłem
jeszcze kilka głębokich oddechów, myśląc nadal o dniu dzisiejszym, aż wreszcie
zasnąłem.
*
Obudziły mnie promienie
słoneczne, coraz bardziej śmiało, wkradające się do pomieszczenia. Spojrzałam w
stronę okna, Słońce już dawno wzeszło. Sięgnęłam po telefon do szafki nocnej,
dochodziła dopiero szósta rano, więc postanowiłam, że jeszcze trochę poleżę w
łóżku. Leżałam tak, wpatrując się tępo w sufit jeszcze przez dobre kilkanaście
minut. Krążyły mi po głowie wspomnienia wczorajszego dnia. Ponownie zalało mnie
morze myśli. Niekoniecznie optymistycznych.
Obserwowałam Słońce zza okna. I
chmury. Słońce leniwie przebijające się przez chmury. Jaka szkoda, że nie
mogłam tego nigdy doświadczyć w swoim życiu. Rozpogodzeń brak. Absolutnie brak.
I ta nieustannie, prześladująca mnie pustka. Czułam ją niemal każdą komórką
swojego ciała. Jak również cholerną niesprawiedliwość losu. Cholerną.
Błagania. Tysiące godzin błagań.
Na nic. I tak zawsze było tak samo. Szansa? Nowa szansa? Nie było czegoś
takiego, nie dla mnie. Zawód. Ciągle i ciągle. Nieprzerwanie. Zaczynałam
myśleć, że może ja po prostu nie zasługuję na nic dobrego.
Chowam twarz pod poduszkę,
chcąc uciec od otaczającego mnie świata. Zamykam powieki i mocno je zaciskam.
Liczę w myślach do pięciu, po chwili nieśmiało otwieram oczy. Nadal tu jestem.
Czemu po prostu nie mogę stąd zniknąć?! Tak byłoby łatwiej. Dużo łatwiej. Wtedy
wszystko byłoby łatwiejsze. Moja poczytalność dawno już się ulotniła, a mózg
rejestruje tylko drobne fragmenty.
Ból głowy. Niewyobrażalny ból
głowy. Czuję, jakby zaraz miało mi rozerwać głowę. Leki. I tak nie pomagają.
Jestem chora duszą, nie ciałem. Potrzebuję jakiegoś anioła, a nie lekarza…
Cóż za paradoksalny dzień, nie
mogłam się nadziwić. Wypuściłam głośno powietrze z ust, po czym podniosłam sie
z lóżka. Zajrzałam do torby w poszukiwaniu jakichś kosmetyków, znalazłam
podkład i tusz, wiec podniosłam się z łóżka i udałam do łazienki. Umyłam twarz,
wypłukałam zęby i nałożyłam na twarz podkład, a potem wytuszowałam rzęsy.
Przejrzałam się w lustrze, wyglądałam nawet przyzwoicie, więc skierowałam się z
powrotem do pokoju.
— Dzień dobry — usłyszałam
znajomy głos, kiedy miałam wchodzić do pokoju. Odwróciłam się o 180 stopni.
— Cześć, Dustin — przywitałam
się z nim.
— Długo nie spisz? — spytał
— Hm, od jakiejś szóstej, ale jeszcze
trochę leżałam w łóżku — odpowiedziałam. — A ty?
— Też coś koło tego —
uśmiechnął się delikatnie. — Reflektujesz na śniadanie? — spytał idąc w stronę
kuchni.
— Jasne — odpowiedziałam
zmierzając za nim.
Blondyn wyjął z lodówki sporo
rzeczy, sięgnął też po chleb, po czym wstawił wodę na herbatę. Zajęłam miejsce
przy stole.
— Jak będę mogła ci się
odwdzięczyć? — zapytałam, bo naprawdę miałam dług wdzięczności względem
Dustina.
— Coś się wymyśli — powiedział
niby tajemniczo, ale się uśmiechnął. Zawtórowałam za nim uśmiech.
*
Siedziałam przy biurku u siebie
w pokoju z kubkiem herbaty obok, tępo wpatrywałam się w ekran laptopa.
No
rusz się, Williams. Napisz do niego. Poganiał mnie głos
świadomości. Westchnęłam głośno.
Nagle usłyszałam dźwięk
powiadomienia na Facebooku. Momentalnie poczułam jak po plecach przechodzi mi
dreszcz. Zajrzałam w kartę z otworzonym Facebookiem, jednak była to tylko
wiadomość od koleżanki z którą chodzę na angielski z prośbą czy nie
pożyczyłabym jej swoich notatek. Odetchnęłam z ulgą.
"Nie dam rady. Może jutro
do niego zadzwonię, skoro nie mogę zebrać się do napisania głupiej wiadomości
na fejsie. A jak już wybiorę numer, to będę musiała coś wydukać."
Stwierdziłam w myślach, po czym zamknęłam klapkę laptopa i wstałam od biurka.
Podeszłam do biblioteczki z książkami w poszukiwaniu jakiegoś tytułu, który
wyrwałaby mnie na moment z tej pokręconej rzeczywistości. Nagle usłyszałam
pukanie do drzwi.
— Proszę! - krzyknęłam w
odpowiedzi, po czym w progu drzwi pojawiła się Mary. Trzymała w ręku jakąś
kopertę.
— To do ciebie, Lydia — oznajmiła
lekko się uśmiechając.
— Od kogo? — zapytałam ciekawa.
— Niewiadomo, nie ma adresata
na kopercie — stwierdziła.
— Hm, dziwne — oceniłam, po
czym od razu przy siostrze otworzyłam kopertę. Delikatnie wyjęłam jej
zawartość. Bladoróżowy papier ze złotymi nadrukami, na środku widniał napis
zaproszenie, a obok była mała złoto-srebrna maska wenecka. Otworzyłam
zaproszenie i przeczytałam tekst w środku. Kiedy dotarłam do podpisu adresata
poczułam jak robi mi sie niedobrze. Przemknęło mi przez myśl, że pewnie,
dlatego stał wtedy przed naszym domem. Chwyciłam się za głowę. On naprawdę nie
znał definicji przestrzeni.
— Coś mina ci zrzedła. Od kogo
to, Lydia?
— Od Dave'a — powiedziałam
cicho, spoglądając na nią. Na jej twarzy pojawił sie grymas i jednoczesne zdziwienie.
— Musicie pogadać jak dorośli
ludzie, inaczej to się nigdy sie nie skończy, wiesz o tym, prawda?
Pokiwałam głową.
— Myślałam o tym i niemalże już
wszystko już wiem — odparłam zdawkowo.
— Niemalże? — powtórzyła.
— Wiele dla mnie znaczy, i
mimo, że znamy się stosunkowo niedługo to zdążyliśmy się naprawdę dobrze
poznać, stał mi się bliski, ale nie umiem tak szybko otwierać się przed kimś,
wchodzić w poważne relacje, potrzebuje do tego wszystkiego czasu. Na dodatek,
te jego pędzenie jakby śpieszyło mu się niewiadomo gdzie. Nie chcę tak,
rozumiesz? — wezbrała się we mnie mieszanka złości i irytacji. Nie znosiłam,
gdy stawiano mnie w takiej sytuacji.
— To porozmawiaj z nim o tym.
— Rozmawiałam, nie dotarło.
— To spróbuj jeszcze raz, skoro
jest ci tak bliski jak mówisz to warto. Milczenie i unikanie problemu tu nie
pomoże — odparła i wyszła z mojego pokoju.
To co powiedziała siostra
brzmiało tak banalnie, a ja mimo tego nie potrafiłam tego wdrożyć w życie. Zaczynałam
myśleć, że byłam chyba niepełnosprawna emocjonalnie, o ile w ogóle takie coś
istniało.
— A co jeśli nie umiem
rozmawiać z drugą osobą, otwarcie o swoich uczuciach? — zapytałam powietrza.
Opadłam swobodnie na łóżku. Zamknęłam oczy i przez moment starałam sie o niczym
nie myśleć. Minęło kilka dobrych minut, aż wreszcie zmusiłam się do sięgnięcia
telefonu, znajdującego się na biurku. Usiadłam na łóżku, po czym wybrałam numer
Dave'a.
Marna
imitacja prawdziwej relacji. Ale skoro zadawala cię wyimaginowane szczęście.
Lecz jedno wiedz, takie uczucie nie przywróci światu barw.
Wewnętrzny głos zarzucił słowną
wariacją moich rozmyślań na temat Dave’a.
— Lydia, to ty? — usłyszałam
jego głos w słuchawce. Przez moment zabrało mi mowę. Otrząchnęłam, po czym
wreszcie wydałam z siebie jakiś głos.
— Tak. Um, dzwonię, bo właśnie
otworzyłam twoje zaproszenie.
— Tak? — głos chłopaka nabrał
wesołej barwy.
— Myślę, że powinniśmy spotkać
się i wreszcie normalnie pogadać — wydusiłam z siebie.
— Och, no jasne. Też na to
liczyłem — stwierdził ochoczo. — Jutro ci pasuje? — zaproponował od razu.
— Może być. Szesnasta?
— Idealnie.
— To do zobaczenia, Dave —
pożegnałam się.
— Lydia, poczekaj, a co z
balem? — wtrącił nagle.
— To będzie chyba dobra okazja,
żeby zacząć naszą znajomość od nowa, zatem przyjmuję zaproszenie — odparłam jeszcze
z nutą niepewności czy oby na pewno robię dobrze, po czym rozłączyłam się.
*
Już od samego momentu
przekroczenia progu szkoły, dało się wyczuć podniosłą atmosferę. Wszystko z
racji co rocznego balu maskowego organizowanego przez Radę Młodzieżową Urzędu
Miasta. To już trochę taka miejska tradycja, w tym roku miał odbyć się, o
ile dobrze pamiętam, po raz trzydziesty. Część pieniędzy z imprezy przeznaczane
były też na cele charytatywne. Na szkolnych korytarzach w dużej mierze
przeważały rozmowy o wieczornych kreacjach i tym podobne. Bal zbliżał się
dużymi krokami, gdyż miał odbyć się już za trzy dni. Z tego też powodu umówiłam
się późnym popołudniem na zakupy z Irmą.
Zmierzałam właśnie w stronę
sali od francuskiego, kiedy usłyszałam jak ktoś z tyłu woła moje imię.
Natychmiast się od odwróciłam i ujrzałam Jasona.
— O, cześć. Miło cię widzieć -
powiedziałam. — Ale nie wiem czy powinnam z tobą gadać, - rozejrzałam się
dookoła, — nie chce być znowu posądzona o jakieś głupoty — uśmiechnęłam się
słabo. Nie przejmowałam się, a jednak to było przykre, że moja podobno dosyć bliska
mi osoba uwierzyła Kate, a nie mi.
— Daj spokój. Kaitlyn musiała
mieć gorszy dzień, a Kate to oczywiście wykorzystała. Kazałem jej przeprosić
cię. Domyślam się, że jeszcze tego nie zrobiła, hm? — na jego twarzy pojawił
się grymas.
Pokręciłam głową w akcie
odpowiedzi.
— O czym chciałeś mówić? —
zmieniłam temat.
— A, no tak — chłopak
zreflektował się. — W sumie to nic ważnego, chciałem tylko dopytać się o bal.
Jedziemy jedną grupą? To znaczy, ja i Kaitlyn i ty z... właśnie, z kim
wybierasz się na bal? — zapytał zaciekawiony.
— Z Dave'em — powiedziałam
pośpiesznie.
Chłopak spojrzał na mnie
badawczo.
— A to ci nowina. Między wami
już okej?— Dzisiaj się z nim widzę po szkole, mamy pogadać — odchrząknęłam.
— Uważaj na siebie, jego
zachowanie i jego przeszłość coś o nim świadczą — wypowiedział z
poważniejszym wyrazem twarzy, a po ułamku sekundy zabrzmiał dzwonek
oznajmiający koniec przerwy.
— Dzięki za troskę — mruknęłam,
zbywając temat Dave’a, po czym skierowałam się w stronę sali, gdzie za chwilę
miałam mieć lekcję języka francuskiego.
*
Z niecierpliwością wyczekiwałam
końca lekcji biologii. Dzisiejsze zajęcia były wyjątkowo nudne i zdawały się
ciągnąć w nieskończoność. Omawialiśmy fazę jasną i fazę ciemną fotosyntezy,
jakoś niezbyt interesował mnie milion nowych nazw związków chemicznych, których
potem będę musiała się nauczyć. Westchnęłam cicho. Spojrzałam na siedzącego
obok Jasona, chłopak mało co zaraz by nie zasnął. Automatycznie zachichotałam,
na co nauczycielka zmierzyła mnie wzrokiem. Zlustrowałam spojrzeniem klasę.
Moja uwagę przykuł widok Kate piłującej sobie paznokcie, zupełnie nie uważała
na zajęciach. Co ona w ogóle robiła na rozszerzonej biologii? Miałam ochotę
ponownie się zaśmiać. Nie dało też nie zauważyć nieobecności Dustina, coś
często zdarzało mu się opuszczać lekcje, no ale, może tak tylko mi się wydawało.
— Jeżeli ona zaraz nie
przestanie tak przynudzać, to przysięgam, że zasnę na siedząco — zaśmiał się do
mnie brunet.
— Ja też, ja też —
odpowiedziałam ziewając. Spojrzałam na zegar znajdujący się nad tablicą.
Zostało pięć minut do końca lekcji. Odetchnęłam z ulgą.
— Denerwujesz się? — zapytał
nagle.
— Hm? — odparłam
zdezorientowana.
— No tym spotkaniem z Dave'm.
— Hm, w sumie chyba nie.
Znaczy, tak myślę. W końcu to zwykłe spotkanie.
Chłopak pokiwał tylko głową.
Kiedy wreszcie zabrzmiał
zbawienny dzwonek, ogłaszający koniec zajęć, zebrałam się szybko do wyjścia z
sali. Pożegnałam się z Jasonem i skierowałam do swojej szafki, żeby schować
niepotrzebne książki. Kiedy opuściłam mury szkoły, przywitały mnie przyjemne
promienie słoneczne. Umówiłam się z Dave'm w parku, który mieścił się niedaleko
naszego liceum, dlatego dojście na miejsce zajęło mi niespełna piętnaście
minut. Usiadłam na jednej z ławek, wyjęłam słuchawki i włączyłam muzykę. Po
niedługim czasie ujrzałam go zbliżającego się do ławki na której siedziałam.
Wstałam z miejsca, schowałam słuchawki wraz z telefonem do torby i wyszłam mu
na przeciw.
— Hej, Lydia — przywitał się,
delikatnie mnie ściskając. Napotkałam na myśl, że chyba pierwszy raz zwrócił
się do mnie pierwszym imieniem.
— Cześć, Dave — odwzajemniłam
uścisk.
— Wszystko w porządku?
Wyglądasz na jakiegoś zdenerwowanego — zauważyłam.
— Um, nie do końca. Muszę wreszcie
ci coś wyznać, ale to nie będzie nic przyjemnego — przestrzegł, nerwowo drapiąc
się prawą dłonią po głowie.
— No to mów.
Usłyszałam jak głośno wzdycha.
— Lydia... — zaczął, — to
trochę skomplikowane, nie ta to miało się potoczyć, ale teraz już za późno.
Boję się tylko, że zapewne wszystko sobie tym zaprzepaszczę, ale nie umiem już
dłużej tego ukrywać przed tobą i...
— Jezu, Dave, mów do cholery o
co chodzi, bo na zawał tu padnę. Zabiłeś kogoś czy co? — byłam totalnie
zdezorientowana.
— Nasze poznanie się nie było
wcale takie przypadkowe — wybełkotał wreszcie.
— Co, jak to? — byłam jeszcze
bardziej zdezorientowana.
— Miałem za zadanie cię poznać —
kontynuował, a ja wybałuszyłam oczy.
— O czym ty mówisz? — zapytałam
jeszcze w miarę spokojnym tonem.
— Bo ja... — zaczął, jąkając
się — znam się z Jackiem, — zawrzało we mnie, gdy dotarło do moich uszu to imię
— w sumie to kumplowaliśmy się. A konkretnie mówiąc, byliśmy w jednej szajce
narkotykowej. Jack wielokrotnie opowiadał mi o tobie najgorzej jak tylko można.
Mówił, że to przez ciebie zwaliły się na niego gliny i wszystko inne co
najgorsze. A, że byłem mu winny dług, to powiedział, że mogę go spłacić
poznając się z tobą. Miałem się z tobą zaprzyjaźnić, rozkochać w sobie,
cokolwiek by zyskać twoje zaufanie, następnie wciągnąć w dragi i całe te
świństwo, a potem porzucić samą sobie i patrzeć jak upadasz na dno. Chciał byś
była wrakiem człowieka.
— Nie widzisz, że już jestem? —
wykrzyczałam wreszcie ze zaszklonymi oczami. Wypuściłam głośno powietrze i
próbowałam nie rozkleić się na dobre. Nie chciałam płakać, absolutnie nie
chciałam płakać, miałam dość czucia się non-stop krucha jak porcelana, którą
jednym ruchem można stłuc się na dobre kawałeczki. Chciałam krzyczeć, rzucić
się na niego i zrobić mu jakąś krzywdę, ale zamiast tego po prostu tępo
wgapiałam w niego wzrok. Zdawało się jakby świat na chwilę zwolnił, a ja
ugrzęzłam w chodniku, nie mogąc zrobić żadnego ruchu.
Sieemka.
Wybaczcie ten dość długi odstęp czasowy między jednym, a drugim
rozdziałem, nie był zaplanowany. Co do rozdziału, zrobiłam błąd i
przeczytałam go drugi raz i teraz uważam, że jest... ale ocenę zostawię
Wam. ;)
Jeśli to czytacie
zostawcie proszę po sobie komentarz, to wiele dla mnie znaczy - z góry
dzięki! Piszcie co sądzicie - Wasza opinia jest dla najważniejsza, dzięki niej
wiem co robię źle, a nad czym powinnam popracować. :)
A! Jak widzicie, poprawiłam sporo rzeczy w szablonie, podstrony także mają odświeżony wygląd. Czeka mnie jeszcze zmiana nagłówka. Mam nadzieję, że wprowadzone zmiany przypadną Wam do gustu.
Przy okazji - przypominam o tym, żebyście wpisywali się na listę Informowanych, jeżeli chcecie dostawać powiadomienie o nowych rozdziałach.
Klaudia xx
A! Jak widzicie, poprawiłam sporo rzeczy w szablonie, podstrony także mają odświeżony wygląd. Czeka mnie jeszcze zmiana nagłówka. Mam nadzieję, że wprowadzone zmiany przypadną Wam do gustu.
Przy okazji - przypominam o tym, żebyście wpisywali się na listę Informowanych, jeżeli chcecie dostawać powiadomienie o nowych rozdziałach.
Klaudia xx
*.*
OdpowiedzUsuńCudowny! Czekam na kolejny :). Weny życzę :3
OdpowiedzUsuńJedyna dobra rzecz, jaką widzę w Dave'ie, to to, że się przyznał.
OdpowiedzUsuńJak on mógł próbować jej to zrobić?
A Dustin.. pomógł jej. Zachował się cudownie, troskliwie, słodko i opiekuńczo.
Chociaż i tak zachowuje się chamsko ♥
Śliczny nagłówek, tak btw.
Czekam na next,
itisnotourloveaiff.blogspot.com xx
Świetne :3
OdpowiedzUsuńZ przykrością muszę poinformować, że blog został usunięty ze spisu z powodu braku żadnej aktywności od 8 miesięcy. Jeśli na blogu znów będą się pojawiać regularnie nowe posty, to ff będzie można zgłosić ponownie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Administratorka
Sylwia W
http://spisffzidolami.blogspot.com/